Wszystkie te wydarzenia pozostaną zapewne w pamięci aktorów, ale tenisowa publiczność zapamięta głównie kosmiczny półfinał Nadal – Murray. To był jeden z najlepszych meczów roku. „Grali niebiańskie piłki, które lądowały na ziemi jak meteory doskonałości” – napisał „Observer”. Nadal wygrał przy trzecim meczbolu 7:6 (7-5), 3:6, 7:6 (8-6). 14 lat temu po porażce z Pete’em Samprasem w finale ATP Tour w Hanowerze, Boris Becker powiedział: – Grałem najlepiej w życiu i przegrałem. Murray mógł powtórzyć te słowa, ale stwierdził skromnie: – Dla takich chwil gra się w tenisa. Nadal na pytanie, czy polubił już rywalizację w hali, odpowiedział: – Nie bardzo, ale chyba idzie mi coraz lepiej.
Finały Nadal – Federer, nawet takie jak w Londynie, to jedna z największych atrakcji zawodowego sportu. Spotkanie dwóch dżentelmenów, którzy nieraz pokazywali, jak bardzo się szanują i jak bardzo ich rywalizacja nie jest walką na śmierć i życie. Wczoraj dostaliśmy kolejny dowód: meczbol, liniowi milczą, sędzia ma wątpliwości, patrzy bezradnie, a Nadal zdejmuje opaskę z głowy i idzie gratulować Federerowi, bo wie, że piłka była dobra.
Ich mecz to także spotkanie dwóch światów, które tak naprawdę spotkać się nie powinny. Federer – w młodości krnąbrny syn Szwajcara i wychowanej w angielskiej tradycji matki z RPA. Trzy języki, które weszły do głowy same, świat w zasięgu ręki, prawie żadnych sportowych tradycji w rodzinie. Nadal – posłuszne dziecko, Majorka, do której daleko wszystkim oprócz turystów i znakomite sportowe geny. Łączyło ich tylko jedno – żaden nie musiał rakietą przebijać się do dobrobytu, obie rodziny były zamożne. Aż dziw bierze, że się szanują, tak są inni. Federer dorósł już do smokingu, Nadal wciąż czuje się w nim jak na balu maskowym.
Podobno praca z Rafaelem to przyjemność. Tak mówi jego agent, jego fizykoterapeuta i przede wszystkim trener i wuj Toni, który za swoje usługi nie dostaje ani grosza. – Nie potrzebuję tych pieniędzy, jestem partnerem w interesach ojca Rafaela na Majorce, a te interesy idą bardzo dobrze. Nie chcę, by płacono mi za trenowanie bratanka, bo wtedy przestałbym być szefem, a został człowiekiem do wynajęcia. A ja chcę być szefem, nigdy nie będę nosił za nim torby, jak nie weźmie sobie wody na trening, to nie będzie pił. Tak go wychowaliśmy i tak ma zostać – mówi wuj.
[srodtytul]Citius, altius, Krezus[/srodtytul]
Gdy słyszy się takie rzeczy, podziw miesza się ze strachem: a co jeśli to jednak nie jest prawda, jeśli za kilkanaście lat ktoś pomoże Nadalowi napisać autobiografię tak szczerą, jak napisał Andre Agassi, a 40-letni Rafa będzie wyglądał jak dzisiejszy skacowany życiem Becker? Miejmy jednak nadzieję, że mit z Majorki przetrwa próbę czasu, a wuj Toni uzbroił bratanka nie tylko do walki na korcie.