„Przed tym meczem czuję jak nigdy, że gram dla ojczyzny, a dopiero potem dla siebie”. Jeśli tak mówi trzeci tenisista świata Novak Djoković, ojczyzną jest Serbia, a mecz odbywa się w Belgradzie, to wiadomo, co czeka Francuzów.
Kapitanowie obu drużyn mieli po jednej istotnej decyzji do podjęcia: kogo wystawić jako singlistę nr 2. Pozycja Djokovicia i Gaela Monfilsa jest niepodważalna. Guy Forget zdecydował się na Gillesa Simona, by Michael Llodra skoncentrował się na deblu, a Bogdan Obradović postawił na Janko Tipsarevicia, a nie Viktora Troickiego.
Z Serbami w belgradzkiej Arenie jeszcze nikt nie wygrał, mają Djokovicia, a Nenad Zimonjić wygrał w ubiegłym tygodniu turniej Masters w deblu
(w parze z Kanadyjczykiem, ale Serbem z urodzenia Danielem Nestorem). Francuzi są natomiast niezrównani w wywoływaniu drużynowego ducha walki. Dla nich te rozgrywki to wciąż świętość i tradycja „Czterech Muszkieterów”, wzmocnione zaangażowaniem banku BNP Paribas (slogan reklamowy: „Tenis to my”).
Jeśli odłożyć na bok metafizykę, Serbia jest murowanym faworytem, ale Puchar Davisa to czysta metafizyka. Publiczność może zachowywać się prawie jak na meczu piłkarskim, kapitanowie mają istotny wpływ na grę, logika rankingu przestaje obowiązywać.