Murray pokonał w piątek Davida Ferrera 4:6, 7:6 (7-2), 6:1, 7:6 (7-2) i zasłużył na finał, ale jego rywal nie stracił opinii najbardziej walecznego tenisisty spośród tych, którzy bardziej niż w talent wierzą w pracę i rzemiosło.
Najważniejsza chwila spotkania mogła przemknąć niezauważona, gdyby nie rozmowa zwycięzcy z Jimem Courierem, jeszcze na korcie, tuż po zakończeniu meczu. – Co czułeś, gdy byłeś o jedną piłkę od przegrania także drugiego seta? – dociekał Courier. – Nie miałem o tym pojęcia, pewnie źle usłyszałem sędziego, wydawało mi się, że jest 3:4, czy coś takiego, nie bardzo wiedziałem, jaki jest dokładnie wynik – brzmiała odpowiedź Murraya. Było 4:5 i 30-40.
Jak widać, z małej niewiedzy można mieć w tenisie duży pożytek. Murray, nieświadom groźby, spokojnie obronił piłkę setową świetnym serwisem i po chwili w tie-breaku był już panem sytuacji.
[srodtytul]Bombardowanie[/srodtytul]
Pominąwszy trzeciego seta, w którym Hiszpan na kilkanaście minut stracił oddech i pomysły na wygrywanie wymian, mecz nie zawiódł widzów. Działo się wiele, bo Ferrer nie chciał oddać Murrayowi tanio żadnego punktu. Kilka bardzo długich wymian pokazało wszystkie umiejętności grających. To nie było bezpieczne przebijanie piłki pod górę, tylko obustronne stałe bombardowanie rogów i linii kortu. Gdy nogi przestały nosić Hiszpana tak szybko jak w pierwszym secie (czasem sprawiał wrażenie postaci ze sportowej gry komputerowej), wszystkie niewielkie, ale widoczne przewagi taktyczne i techniczne Szkota, jego większa wszechstronność wzięły jednak górę. Karolina Woźniacka w loży Andy’ego mogła bić brawo.