Lubię rozmawiać twarzą w twarz

Szef firmy Lagardere Unlimited i menedżer sióstr Radwańskich, Ken Meyerson o wyzwaniach swego zawodu

Publikacja: 13.04.2011 18:59

Ken Meyerson, menadżer sióstr Radwańskich

Ken Meyerson, menadżer sióstr Radwańskich

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

"Rz": Mówią o panu „Superagent". Jak pan zasłużył na ten przydomek?

Ken Meyerson:

Pewnie dlatego, że przetrwałem w tym trudnym środowisku ponad 20 lat. Inni może podpisali lepsze, bardziej efektowne pojedyncze kontrakty, ale skoro prowadziłem kariery Michaela Sticha i Andy Roddicka oraz wciąż mam środki by obsługiwać trzecie pokolenie zwycięzców wielkoszlemowych, to może jestem superagentem. Zatem dziękuję, akceptuję to określenie.

Jak zostaje się przedstawicielem sław tenisa?

W zasadzie trzeba było tylko bardzo chcieć. Ukończyłem w 1987 roku studia w Paryżu, ten sam amerykański uniwersytet, którego absolwentką jest Magda Grzybowska, więc jak ona też mówię płynnie po francusku. No i szukałem zajęcia. Podczas Roland Garros zwróciłem się do Donalda Della, szefa formy ProServ. Powiedział: – Przyjdź jutro o 9.00. O 10.30 miałem pracę. Źródło tego sukcesu to szczęście i niezłomna chęć zrobienia wszystkiego, by znaleźć się w tym biznesie.

Czemu miał pan tę chęć?

Bo prowadzenie biznesu z małym, ale pewnym zyskiem nie miało dla mnie żadnego uroku.

A chłopięca radość z gry w tenisa miała znaczenie?

Nigdy nie byłem dobrym tenisistą. Mam za sobą krótką karierę juniorską, lecz na kortach od razu patrzyłem na tych, którzy naprawdę zrobili karierę. Urodziłem się w Montrealu, rodzice przenieśli się tam z Nowego Jorku, tata prowadził skromny biznes. Nic wspólnego ze sportem. Za chlebem pojechaliśmy na Florydę. Wychowywałem się w dość ubogim środowisku, w którym głównie marzyło się o zarobieniu dużych pieniędzy.

Jak pan określi najważniejsze składniki pańskiego zajęcia?

Ciężka praca, dostępność zawsze i wszędzie, trochę paranoi i desperacji. No i jeszcze potrzebne jest szczęście.

A najważniejsze umiejętności?

Trzeba umieć zidentyfikować talent i agresywnie rekrutować tenisistów. To jest cała sztuka, bo jedni juniorzy zamieniają się w świetnych seniorów, inni nie.

Polega pan w tej kwestii na intuicji?

To dobre określenie. Po latach doświadczeń wciąż nie skłaniam się do metod naukowych. Nie ma żadnych ścisłych reguł. Moja teoria jest tylko taka, że młody zdolny ma nieco większe szanse bycia dobrym seniorem, ale czasy się zmieniają i widzimy teraz nagłe postępy graczy tenisowo dojrzałych. To pech, ale nawet Wojtek Fibak i Magda Grzybowska nie mogą swym autorytetem zagwarantować, że jakiś junior będzie graczem z pierwszej dziesiątki świata.

Jaka na to rada?

Podpisywać jak najwięcej kontraktów, zatrzymywać klientów, opiekować się nimi bez kompromisów, a potem modlić się: Boże pobłogosław nasz wysiłek!

Może pan opisać swój typowy dzień pracy?

Uroda mojego zajęcia polega właśnie na tym, że nie ma typowych dni. Po 23 latach mogę uczciwie powiedzieć, że nie wpadłem rutynę. Stałe jest jedynie to, że mam dwie córki, że starsza, 17-letnia jest moim największym przyjacielem, że gdziekolwiek i o której się budzę, sprawdzam pocztę w telefonie komórkowym. Potem od rana do wieczora załatwiam sprawę za sprawą, prowadzę biuro i, jak trzeba, gaszę pożary. Nie ma wiele prawdy w tym, że żyjemy od przyjęcia do przyjęcia, prowadzimy cudowne życie i pieniądze wpadają nam przez okno.

Podobno nie jeździ pan na wakacje...

Przez ostatnie 20 lat miałem raz pełne 2 tygodnie urlopu. Moja żona Claudia może to potwierdzić. Może też powiedzieć, jak wygląda wyjazd ze mną. Gdy Andy Roddick wygrał turniej sponsorowany przez południowoafrykańskie linie lotnicze dał mi nagrodę, otwarty bilet pierwszej klasy. Polecieliśmy więc do Johannesburga, a potem Claudia opowiadała znajomym: – Ten mój pieprzony mąż pracował nawet w środku safari, między słoniami, w samym sercu parku narodowego. Nawiasem mówiąc, sygnał komórkowy był tam lepszy, niż na plaży w Miami.

Chyba jest pan zwolennikiem rozwoju narzędzi komunikacji?

O, to ważna część moich wspomnień. Moim pierwszym narzędziem pracy w Paryżu był teleks. Fibak powinien go pamiętać, bo chyba był wtedy pod opieką ProServ. Po sześciu latach postęp, teleks został zastąpiony przez faks. Potem zobaczyłem w Monte Carlo Iona Tiriaca, który miał przy uchu coś ogromnego, z wielką anteną i baterią akumulatorów u skórzanego pasa. Tiriac, wielki chłop, wyglądał z tym jak żołnierz, który wyszedł właśnie z bunkra. Zapytałem go wtedy, co niesie. – Telefon komórkowy – powiedział. Nie uwierzyłem. Wiadomo, co się dalej stało. Telefon komórkowy zmienił nie tylko moje życie, prawdopodobnie na gorsze. Jestem trochę staroświecki, nadal lubię rozmawiać twarzą w twarz, poczuć nastrój człowieka. Mam nadzieję, że ta potrzeba nie umrze w nas na zawsze.

Ciężko przeżywa pan rozstania ze swymi najważniejszymi klientami?

Jak nie przeżywać, gdy Stich kończy swą dziwną karierę w wieku 27 lat. Zazdroszczę agentom golfowym, oni mogą prowadzić swoje sławy przez 40 lat, taki Arnold Palmer nadal generuje 25 mln dolarów przychodu rocznie. Muszę z tym żyć, bez przerwy szukać następców. Jedne drzwi zamykać, inne otwierać.

Pańskie relacje z Andym Roddickiem wydają się więcej, niż biznesowe. Żonę mu pan znalazł, wspomina pan o nim w co drugim zdaniu...

Jesteśmy razem 11 lat. W tym świecie to bardzo długo. Widziałem jak się zmieniał, dojrzewał. Jest niezwykle lojalny i w zasadzie to jemu zawdzięczamy naszą pozycję w pierwszej trójce agencji sportowych na świecie, a więc rozwój biznesu, stałe dochody, przez to nowe kontrakty, także z siostrami Radwańskimi i nawet zatrudnienie Magdy Grzybowskiej w 2007 roku.

A Magdzie co pan zawdzięcza?

Oprócz fachowości w rekrutacji i zasłużonego szacunku w środowisku Magda wnosi do naszego działania tę trudno opisywalną elegancję. Potrafi, gdy trzeba, być ostra, ale taka osoba jak ona daje firmie «touch of class» – dotyk prawdziwej klasy.

Wiemy, że jest pan w Krakowie z powodu kontraktu z rodziną Radwańskich. Pomimo tajemnicy handlowej, co może pan ujawnić w kwestii rozmów z ojcem i siostrami?

Jednym z zasadniczych powodów mego przyjazdu jest ustalenie roboczych priorytetów umowy. Wysłuchanie życzeń, podjęcie strategicznych decyzji biznesowych. Umowy ze sponsorami są coraz bliżej. Przyjechałem do Polski pierwszy raz, więc chcę też poznać z bliska kraj, warunki mej pracy, zobaczyć jak najwięcej. Po spacerze po Krakowie wiem już także dlaczego Agnieszka chce tu mieszkać, nie miałem pojęcia, że to miasto jest takie piękne.

—rozmawiał Krzysztof Rawa

"Rz": Mówią o panu „Superagent". Jak pan zasłużył na ten przydomek?

Ken Meyerson:

Pozostało 99% artykułu
Tenis
Iga Świątek wraca do gry. Tenisowa karawana jedzie dalej
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity od Citibanku można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Tenis
Iga Świątek poznała rywalki w WTA Finals. Ostatnio raczej z nimi przegrywała
Tenis
Smutne pożegnanie z Paryżem. Hubert Hurkacz wrócił, ale jakby wciąż go nie było
Tenis
ATP Paryż, czyli tenisowe pożegnanie z Bercy. Wraca Hubert Hurkacz
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Tenis
Monika Stankiewicz. Z Wilanowa przez Cannes do pierwszego zawodowego zwycięstwa