Zamiast gry o awans do ćwierćfinału będzie pakowanie walizek. Polka przegrała z Australijką 6:3, 3:6, 3:6 i odpadła w drugiej rundzie. Radwańska przegrała, choć jest wyżej od rywalki o 20 miejsc w rankingu WTA i potrafi znacznie więcej. Przegrała, choć zwykle daje srogą lekcję tym, z którymi walczy pierwszy raz. W dodatku we wtorkowe popołudnie miała serwis jak marzenie: dziesięć asów, pewne oko i ręka. Gajdosova nie jest tenisistką, którą wyróżniałyby jakieś wyjątkowe zdolności, ale akurat mocne podanie zawsze było jej silną bronią.
Przed spotkaniem z Radwańską prowadziła w tegorocznym serwisowym rankingu WTA: 135 asów w 30 meczach. Poprawiła się tylko o cztery podania nie do odbioru. Niewiele wskazywało na to, co zdarzy się w trzecim secie. Kilka sprytnie wygranych piłek dało tenisistce z Krakowa prowadzenie 3:0. Wydawało się, że sprawdzi się miły schemat: pierwsze zderzenie Jarmili z barwnym tenisem Polki przyniesie porażkę. Niestety, Agnieszka miała nagłą przerwę w zasilaniu. Tata trener najszybciej wyczuł, co się święci i interweniował przy ławce ze słowami otuchy oraz prośbą o większą odwagę zagrań (już przy stanie 3:2). Nie pomogło, wszystko co dobre w tenisie córki rozsypało się na kawałki.
Urodzona w Bratysławie, ale reprezentująca Australię Jarmila Gajdosova (przez dwa lata Groth po niedawno zakończonym małżeństwie z tenisistą Samuelem Grothem) dopiero po raz trzeci w karierze pokonała zawodniczkę z pierwszej dwudziestki rankingu. Można było podejrzewać nagłe osłabienie lub kontuzję, ale Robert Radwański przekazał „Rz" krótki komunikat: – To była raczej kontuzja umysłu. Przed Agnieszką kilka dni wolnego i od poniedziałku kolejny duży turniej na kortach Foro Italico w Rzymie.