Mozart wrócił. Ci, którzy myśleli, że już odszedł, zobaczyli jego uśmieszek. Federer tak dobrze nie grał od dawna, a na korcie ziemnym nie grał nigdy, nawet gdy dwa lata temu tu zwyciężał.
O takich meczach jak jego piątkowy pojedynek z Djokoviciem opowiada się dzieciom i wnukom. Z jednej strony podrażniona duma mistrza, który długo miał świat u stóp, a z drugiej ambicja wsparta fantastyczną serią zwycięstw (41 w tym roku). Marsz Djokovicia od sukcesu do sukcesu właśnie się zakończył. Federer wygrał 7:6 (7-5), 6:3, 3:6, 7:6 (7-5). Na ten mecz przyszli wszyscy uzależnieni od tenisa, także Jean-Paul Belmondo z kumplami, siwymi tak jak on.
Od pierwszej piłki było widać, że Szwajcar jest nadzwyczajnie skoncentrowany – znakomicie serwował, w trudnych sytuacjach posyłał piłki nie do odbicia. Puenty lepszej wymyślić by się nie dało – przy meczbolu zaserwował asa, a przedtem w drugim tie-breaku miał dwa zwycięskie podania. Szybkość niektórych wymian była kosmiczna, każdy dokładał trochę swojej siły i wydawało się, że to już koniec, że to zagranie musi przynieść punkt, a oni grali i grali. Gdy kończyli, kibice zrywali się z miejsc. A propos paryskiej publiczności: kocha Federera i nie szczędzi mu dowodów miłości, czasami nawet wygląda to tak, jakby Szwajcar grał w Genewie. – Jestem z siebie dumny, ale turniej trwa - mówił po zwycięstwie Federer. Djoković powiedział: – O zwycięstwie Rogera zadecydowała jego psychiczna siła w kluczowych momentach.
Serbowi być może wcale nie pomogła długa przerwa w grze (od niedzieli). – Utracił zwycięski automatyzm, było to widoczne przede wszystkim na początku. Nadal wciąż nie jest dawnym Nadalem, a Federer gra fantastycznie. Finał będzie pasjonujący – powiedział „Rz" Wojciech Fibak.
Pierwsze gemy drugiego półfinału Nadal - Murray nie zapowiadały emocji. Hiszpan objął prowadzenie 5:1, Szkot co chwilę patrzył w stronę swojego boksu i coś mówił, wyraźnie wskazując na bolącą nogę. Ale wkrótce te rozmowy się skończyły, a gdy widzowie już chyba w niego zwątpili, dwukrotnie przełamał podanie Hiszpana i doprowadził do stanu 4:5. Nadal zapłacił drogo za coś, co mógł dostać prawie za darmo, ale w końcu pierwszego seta wygrał. W drugim i trzecim było wiele przełamań serwisu, lecz w decydujących momentach to obrońca tytułu dyktował warunki (6:4, 7:5, 6:4). Jednak Murray może jechać na przedwimbledońską trawę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Oglądanie jego gry (bajeczny defensywny bekhend!) to także duża estetyczna przyjemność.