Pogoda na starcie ma być pod angielskim psem, ale nikt nie narzeka. Dach nad kortem centralnym wreszcie przestanie być jedynie osłoną przeciwsłoneczną. 2 lipca na pewno zobaczymy mistrzynię, dzień później mistrza, oboje bogatszych o sławę i czeki na 1,1 mln funtów.
Przed Roland Garros słusznie pisano, że tenis męski przeżywa dobre dni. Novak Djoković dopełnił rywalizację wielkiej pary Rafael Nadal – Roger Federer, a Andy Murray, czwarty w kolejce po tytuły, też nie jest daleko. Są też mocni za tą czwórką. Bjoern Borg twierdzi, że tym piątym wciąż jest Juan Martin Del Potro, ale przecież Andy Roddick, Tomas Berdych, Robin Soederling i jeszcze kilku innych świetnie wie, o co chodzi w grze na trawie.
Przed Wimbledonem można zatem powtórzyć: mężczyźni grają dobrze, tworzą spektakle, które cieszą wzrok, hierarchia została zachowana, ale mecze najlepszych niosą obietnicę sus-pensu. Dla głównych bohaterów losowanie to w zasadzie powtórka z Paryża: Nadal ma w swej połówce drabinki Murraya, Djoković – Federera.
Jeśli logika rankingu zostanie zachowana, to hiszpański obrońca tytułu po zwycięstwie nad Michaelem Russellem (USA) i następnych sukcesach powinien w czwartej rundzie zagrać z Del Potro, następnie z Berdychem. Murray w ćwierćfinale trafi pewnie na Roddicka lub Gaela Monfilsa. Droga Djokovicia do półfinału to prawdopodobne mecze z Marcosem Baghdatisem, Viktorem Troickim i Soederlingiem. Federer ma przed sobą Davida Nalbandiana, potem ewentualnie Nicolasa Almagro, Davida Ferrera lub Jo-Wilfrieda Tsongę.