Wynik jest trochę wstydliwy, lecz dobrze pokazuje to, co działo się w środę na korcie centralnym. Nie mogło być inaczej, gdy widoczna słabość Polki zderzyła się z doskonałą formą Białorusinki, którą napędzały także niedawne słowa krytyki Radwańskiej: o jękach oraz sugestie dotyczące udawania kontuzji w Dausze.
Po kilku gemach stało się jasne, że Azarenka chce wygrać do zera. Trener Tomasz Wiktorowski podrzucał koła ratunkowe, bez efektu. Radwańska zdołała zachować resztki sportowej dumy w ostatniej chwili. Zdobyła gema przy stanie 0: 6, 0: 5 i serwisie rywalki. Potem uśmiechnęła się szeroko do publiczności, zachęciła do wsparcia i z rozpędu wygrała jeszcze jednego gema, bo Wiktoria chwilę przeżywała niepowodzenie. Żadnego punktu zwrotnego w tym spotkaniu być jednak nie mogło.
Azarenka wygrała 21. mecz sezonu, porażek wciąż zero. Radwańska przegrała w tym roku cztery mecze, wszystkie z Białorusinką. To połączenie ćwierćfinałowej klęski Polki z awansem na czwarte miejsce klasyfikacji światowej (załatwiła to także Karolina Woźniacka, przegrywając z Aną Ivanović) wygląda niezbyt dobrze, ale przy okazji pokazuje, że ranking WTA ma nieco inny cel, niż wyłanianie najlepszej tenisistki.
Intuicyjnie każdy wie, jak to działa. Są turnieje i w każdym można zdobyć mniej lub więcej punktów. Która ma ich najwięcej, ta prowadzi. Turnieje są poukładane wedle rangi od Wielkiego Szlema (sukces = 2000 pkt) do najmniejszych zawodów ITF (wygrana = 12 pkt). Punkty rozliczane są co tydzień, bo tyle trwa ogromna większość turniejów na świecie. Po 52 tygodniach stare zyski się traci i dopisuje te z nowego tygodnia.
Pierwsza istotna komplikacja: do rankingu wlicza się tylko 16 najlepszych wyników. Większość tenisistek gra ponad 20 turniejów rocznie, mają z czego wybrać, ale te, które grają mniej, jeśli nie są siostrami Williams, tracą.