Była kiedyś siódma na świecie, wygrywała z Martiną Hingis, Steffi Graf, Justine Henin. Teraz komornik zajął jej stare rakiety, puchary, domowe szpargały, nawet dziewczęcy pamiętnik - wszystko poszło na licytację. Ale niewiele ubyło z prawie pół miliona dolarów długów.
Na sportową emeryturę poszła rok temu, decyzję ogłosiła podczas turnieju Roland Garros. Przegrała mecz pierwszej rundy z Soraną Cirsteą, przegrała szybko w deblu. Powiedziała, że posłuchała głosu serca, ale to był raczej głos rozumu. Kontuzje przyczepiły się już niemal na stałe, bilans do maja 2011 roku: trzy zwycięstwa, tuzin porażek.
W Wielkim Szlemie jej największy sukces to półfinał Australian Open 2002. Przed Martiną Hingis była pierwszą rakietą Szwajcarii, grała w finale Pucharu Federacji. Wygrała też turniej w Zurychu (i jeszcze dziesięć innych).
Sposób gry miała oryginalny, takiego dziś już się prawie nie spotyka. Lewa ręka, ogromne czucie piłki, zakręcony forhend o zadziwiającej rotacji, dużo waleczności w niedużej postaci. Czasami umiała wyprowadzić w pole największe tenisistki swoich czasów, od Sereny Williams i Lindsay Davenport po Kim Clijsters i Amelie Mauresmo. Nawet u schyłku kariery dała lekcję zdolnej młodzieży: Karolinie Woźniackiej i Agnieszce Radwańskiej.
Talent do gry miała, ale talentu do życia żadnego. W zasadzie dawała się lubić, tylko mało komu pozwalała się zbliżyć i poznać bliżej. Zwłaszcza dziennikarzom. Często dostarczała powodów, by o niej pisali źle albo bardzo źle. Pierwszy raz, gdy był rok 1999, miała niespełna 21 lat i nagle opuściła dom rodzinny. Zerwała z chłopakiem i wyrzuciła z posady swego doświadczonego holenderskiego trenera Erika van Harpena, z którym zdobyła sześć tytułów WTA.