Korespondencja z Paryża
„Miałem koszmarny sen. Znalazłem się w łóżku ściśnięty udami przez siostry Williams. Prawie się udusiłem. Pamiętam ten sen do dziś, co nie przeszkadza mi szanować Venus i Serenę za to co osiągnęły". Tej historii nie opowiedział kiepski żartowniś, lecz Bernard Pivot (lat 77), którego telewizyjny program o książkach „Apostrophes" przez dwie dekady wyznaczał literackie gusty Francuzów. Porównywalną pozycję miał tylko Marcel Reich - Ranicki w Niemczech, ale on sportem się nie interesuje. Pivot - wprost przeciwnie. Na Roland Garros bywa od zawsze.
Jego refleksja o sile sióstr Williams jest bardzo na czasie, po tym jak Serena przegrała z Virginie Razzano, a potem przyszła na konferencję prasową w nastroju melancholijnym. Widać, że kłopoty ze zdrowiem jakie miały ostatnio ona i Venus zostawiły ślad. To już nie ta Serena, która chciała robiącej błąd sędzi liniowej wsadzić piłkę do gardła. Przedwczoraj do prowadzenia jej meczu wyznaczono Evę Asderaki, z którą Serena karczemnie pokłóciła się w ostatnim US Open. Żadnej reakcji, tylko chyba odrobinę podszyte fałszem pytanie: „To ta sama pani?".
Kiedy w roku 1997 siostry Williams pokazały się światu, zapytano Venus czy jej zdaniem w przyszłości sprawa pierwszego miejsca w rankingu decydowała się będzie w meczach pomiędzy nią, Jennifer Capriati i Martiną Hingis. „Nie, o tym będą decydowały mecze między mną i moją siostrą" - odpowiedziała nastolatka, a dziennikarze w Miami wybuchnęli śmiechem, jak wspomina w swej kronice Philippe Bouin, przez lata pierwsze tenisowe pióro „L'Equipe".
Dalszy ciąg znamy - Hingis odeszła, bo była wobec sióstr bezradna i córki Richarda Williamsa zaczęły nową erę, której znakiem firmowym był strach rywalek, wcale nie we śnie. Wiele wskazuje, że ta epoka się kończy. Siostry grają mało i choć zapewniają, że motywacji im nie brakuje, trudno w to uwierzyć, gdy widzi się nogi tak ciężkie jak Sereny w meczu z Razzano. Dzień wcześniej na pytanie, kiedy ostatnio tenis doprowadził ją do płaczu, Serena odpowiedziała: „Nigdy z powodu tenisa nie płakałam. Daje mi on tylko szczęście". To zdanie było prawdziwe 24 godziny. Nazajutrz rozpłakała się na korcie i wcale nie jest pewne, że Wimbledon ją pocieszy.