W Krakowie taką sytuację określają słowem – kaplica. Porażka Radwańskiej ze Swietłaną Kuzniecową (1:6, 2:6) jest tym bardziej przykra, bo niespodziewana. Wydawało się, że grały ze sobą Kuzniecowa i Radwańska sprzed lat, gdy Rosjanka była gwiazdą, a Polka dopiero zaczynała się liczyć w czołówce. Po dziesięciu minutach było już 3:0 dla Kuzniecowej, a po pół godzinie skończył się pierwszy set. Radwańska sprawiała wrażenie pogodzonej z przegraną. Także na początku drugiego seta emocji było tyle, co z patrzenia na to, jak trawa rośnie, by użyć wimbledońskiego porównania. Mecz był ciekawy tylko przez dwa gemy, gdy wydawało się, że Radwańska zdoła wyrównać w drugim secie na 3:3. Nic takiego się jednak nie stało i turniej Roland Garros dla polskiej gwiazdy się skończył.
– Kuzniecowa narzuciła warunki i w pierwszym secie dominowała pod każdym względem, natomiast w drugim były okazje, których Agnieszka nie wykorzystała. Zabrakło dyscypliny taktycznej przy serwisie oraz odwagi przy najważniejszych wymianach. Po igrzyskach w Londynie, trzeba będzie poważnie porozmawiać o tym, czy Agnieszka powinna grać debla – powiedział „Rz" trener Tomasz Wiktorowski.
Od dawna wiadomo, że korty ziemne to dla Radwańskiej najmniej korzystna nawierzchnia, ale akurat ten sezon obiecywał więcej, co przyznawała też zawodniczka. Dlatego kolejne zderzenie ze ścianą – tenisistką grającą mocno i której dewizą jest – ani kroku w tył, prowokuje te same pytania, co po seryjnych porażkach z Wiktorią Azarenką: czy Radwańska może zajść jeszcze wyżej. Komputer WTA podpowiada, że tak, a mecze takie jak wczorajszy świadczą, że będzie trudno.
Należy jednak przez cały czas pamiętać, że mówimy o trzeciej zawodniczce świata w sporcie globalnym, w którym gwiazdy mają status hollywoodzki. Agnieszka już w ten świat weszła i nawet jeśli czasem robi nam takie niespodzianki jak w Paryżu, wciąż jest lepiej niż kilka lat temu mogliśmy marzyć. Czekamy na Wimbledon, a nawet dwa Wimbledony, także ten olimpijski.
Po igrzyskach, a najpóźniej po US Open przyjdzie też czas na poważną rozmowę nie tylko o deblu, lecz również o tym, kto tak naprawdę odpowiada za karierę jedynego polskiego sportowca rozpoznawalnego od Alaski po Kapsztad. Ojciec, Wiktorowski, sama Agnieszka? To, że obecny układ sprawdza się nie najgorzej, nie oznacza, że nie trzeba szukać lepszych i bardziej klarownych rozwiązań. Oczywiście pytanie to musi sobie zadać przede wszystkim sama zawodniczka – to ona płaci i może rządzić. Na razie widać, że ten rodzinny wehikuł jedzie wprawdzie do przodu, ale trochę na ręcznym hamulcu. Ojciec mówi – pytajcie Tomka, Wiktorowski patrzy na pana Piotra i ewidentnie nie czuje się z tym komfortowo.