Samantha Stosur była oczywistą kandydatką do awansu, nigdy nie przegrała z Włoszką, ale nie poradziła sobie z determinacją rywalki i przegrała 5:7, 6:1, 3:6.
Errani na pewno wiele razy obejrzała przegrany finał Stosur z Francescą Schiavone z 2010 roku. Zobaczyła, że Australijka źle znosi presję, bywa, że traci głowę. Straciła i teraz. Awans Errani da jej dumne miejsce w pierwszej dziesiątce świata i tytuł pierwszej rakiety kraju.
Rywalką Włoszki będzie Maria Szarapowa, która pokonała Petrę Kvitovą 6:3, 6:3. Czeszka nie zagroziła Rosjance tak, by przedłużyć emocje. Jeśli Szarapowa miała kłopoty, to tylko przez swoje nerwy. Od poniedziałku będzie znów nr. 1 kobiecego tenisa, po siedmiu latach przerwy.
Wbrew rankingowej logice w finale Roland Garros zagrała też Polka – Klaudia Jans-Ignacik. Awansowała w mikście mając za partnera Meksykanina Santiago Gonzaleza. Zapisali się do turnieju w ostatniej chwili, byli drugą parą rezerwową, dowiedzieli się o starcie dobę przed pierwszym meczem, gdy zrezygnowała zapracowana Errani i jej włoski partner.
Potem była piękna przygoda (9. wielkoszlemowy finał w historii polskiego tenisa), która skończyła się w czwartek na korcie centralnym porażką 6:7 (3-7), 1:6 z parą Sania Mirza i Mahesh Bhupathi. Oddajmy dla potomnych: Jans i Gonzalez prowadzili 5:3 w pierwszym secie, potem dojrzałość hinduskiej pary wzięła górę. Nagrodą dla pokonanych jest sympatia, pamiątkowe srebrzyste patery i 50 tys. euro do podziału.