Od czterech wielkoszlemowych finałów jest tak samo: Serb z Hiszpanem walczą o tytuł. Jednym może się to podobać, innym nie, ale liczyć na szybki koniec ich meczów nie należy, tym bardziej gdy do akcji włącza się paryski deszcz.
W niedzielę pierwszy raz przerwał grę przy stanie 6:4, 6:3 dla Nadala, na drugą przymusową przerwę tenisiści schodzili, gdy na korcie panował Djoković – wygrał seta 6:2 i prowadził w następnym 2:1. Potem była chwila czekania i spodziewana decyzja: ciąg dalszy w poniedziałek o 13.
Ucieczka z lodu
Maria Szarapowa wygrała w sobotę z Sarą Errani 6:3, 6:2. Zdobyła puchar Suzanne Lenglen tak, że trzeba zdejmować kapelusze z głów. Rosjanka wiele w ostatnim czasie zmieniła – od trenera po ruch serwisowy, na stałe oddzieliła życie sportowe od wpływu ojca, ale przede wszystkim nauczyła się lepiej biegać po czerwonej mączce.
Nawet jeśli do ideału jej jeszcze daleko, w końcu nie bez przyczyny sama kiedyś mówiła, że w Paryżu czuła się jak „krowa na lodzie", to szacunek za widoczne postępy na pewno się jej należy. Słowa Moniki Seles (wręczała Rosjance trofeum): – Przeszła liczne kontuzje, wróciła i potrafiła znów być najlepsza, tak poznaje się prawdziwe mistrzynie – nie były jedynie kurtuazją.
Prawie Wielki Szlem
Najbardziej efektownym dowodem mistrzostwa Marii Szarapowej nie jest puchar albo czek na 1,25 mln euro, ale fakt, że została w sobotę dziesiątą tenisistką, która wygrała wszystkie turnieje wielkoszlemowe. Chociaż nie zrobiła tego w roku kalendarzowym, to i tak przejdzie do historii. Czekała na ten sukces osiem lat. Zaczęła od Wimbledonu 2004, miała wtedy 17 lat, potem było zwycięstwo w US Open (2006), Australian Open (2008) i wreszcie podbiła Paryż.