Ostatni król Szkocji

Jak nie przystało na Szkota, w kraju golfa, futbolu, whisky wybrał rakietę tenisową i abstynencję

Publikacja: 15.09.2012 17:05

Andy Murray

Andy Murray

Foto: AFP

Od kiedy wygrał złoto igrzysk i US Open, brytyjskie gazety dostrzegają, że jego długa podróż do sukcesów to jednak inspirująca historia. Wcześniej bywało różnie. Ktoś słusznie zauważył, że bycie brytyjską nadzieją tenisa to najbardziej samotne zajęcie na Wyspach. Kiedy Andy Murray wygrywa, jest Brytyjczykiem. Kiedy przegrywał, był najczęściej tylko Szkotem. Dziś jest Andym Waleczne Serce, a jeszcze nie tak dawno uważano go za równie utalentowanego co irytującego marudę i mięczaka.

Mówi się, że jest z Dunblane, bo tu wyrósł, ale urodził się w Glasgow, w szpitalu imienia Królowej Matki. Jego dumny szkocki rodowód ma pewną rysę. Babcia od strony matki, Eileen Shirley Edney, po mężu Erskine, to Angielka.

Matka – była mistrzyni Szkocji w tenisie, trenerka, działaczka sportowa, ojciec – piłkarz amator, od lat pracuje w kolportażu gazet, dziś zarządza cała siecią kiosków. Od 15 lat rodzice są po rozwodzie. Judy wyprowadziła się, gdy Andy miał dziesięć lat, zamieszkała blisko, zajmowała się dziećmi często, ale nastolatków w domu wychowywał Will Murray. Odejście matki – to był drugi strach dzieciństwa.

Pierwszy wszyscy w Dunblane pamiętają: obaj synowie przeżyli największą szkolną masakrę, jaka zdarzyła się w Wielkiej Brytanii. W 1996 roku mieli osiem i dziewięć lat. Szli korytarzem do sali gimnastycznej, gdy usłyszeli strzały za drzwiami klasy. Schowali się pod biurkiem w gabinecie dyrektora. Słyszeli, jak Thomas Hamilton zabija 16 uczniów i nauczyciela. Andy nigdy nie chciał komentować tego przeżycia w wywiadach. Napisał o nim tylko w autobiografii. Dodał, że jeszcze jedną przyczyną milczenia było to, że sprawca masakry był harcmistrzem, znaną osobą, a Judy Murray podwiozła go kiedyś autem. Tym bardziej nie chce wracać do wspomnień o mordercy siedzącym obok jego matki.

Pierwszą rakietę wybrał sam. Miał dwa lata. Spodobała mu się zielona, z wielokolorowym naciągiem. Dziadek Roy Erskine, ten, który grał w piłkę jako junior Hibernians, a potem w Peebles Rovers, Stirling Albion i Cowdenbeath, wspomina, że gdy już dał się zaciągnąć wnukowi na tenisa na lokalny kort w Dunblane i został pozbawiony tchu po godzinie czy dwóch, usłyszał: – No, dziadek, zaczniesz wreszcie grać porządnie?

Babcia Shirley pamięta, że Jamie, starszy o 15 miesięcy brat, zawsze miał więcej luzu. – Andy nie, Andy, jak przegrał w warcaby, to plansza za sekundę lądowała na podłodze – mówiła. Po bitwach z Jamiem Andy'emu została szrama na lewej dłoni.

Judy Murray bardzo lubi wspomnienie, gdy jej ośmioletni syn grał debla z panem Clarkiem, szanowanym architektem. Debiutował wówczas w barwach lokalnego klubu, w trzeciej parze. Przed pierwszym podaniem podbiegł nagle do dorosłego partnera i powiedział: – Pan się trochę przesunie, ponieważ będę grał serwis-wolej, mogę pana przelobować.

Matka nie stawiała na korcie maszyn do wystrzeliwania piłek i nie podkręcała tempa. Uczyła Andy'ego wygrywać mecze, a nie tylko techniki odbić. I chciała, by się dobrze bawił. Bawił się wtedy, gdy ładnie zdobył punkt: skrótem, lobem, kombinacją manewrów. To lubił zawsze. Miał coś, co nazywa się instynktem gry. Nie miał instynktu dominacji w meczu, to przyszło dopiero w ostatnich miesiącach, mówią, że z poradami nowego trenera Ivana Lendla.

Judy Murray jeszcze wtedy wierzyła w brytyjski system szkolenia i najpierw oddała Jamiego do szkoły tenisowej w Cambridge. Po siedmiu miesiącach starszy syn wrócił zniechęcony i załamany. Decyzja musiała być jedna – Andy zostaje w domu.

To też nie było dobre rozwiązanie. Zdolni rówieśnicy Rafael Nadal i Richard Gasquet opowiadali mu na turniejach, jak ćwiczą po 4,5 godziny dziennie, a on musiał wciskać swoją codzienną godzinę tenisa między zajęcia szkolne.

Jak każdy chłopak, próbował innych sportów. Golf z ojcem, piłka nożna z rówieśnikami ze szkoły. Miał dryg, nawet dostał zaproszenie do kuźni futbolowych talentów,  Rangers School of Excellence. Ale gdy już musiał wybierać, wybrał rakietę.

Po powrocie z mistrzostw Europy do lat 16 Andy powiedział mamie: – Czy ty wiesz, że Rafa ćwiczy z Carlosem Moyą [wówczas nr. 4 na świecie], a ja tylko z regionalnymi rywalami, tobą i bratem?

Chciał jechać do Barcelony. Rodzice zebrali prawie 40 tys. funtów i pojechał. Sam. W akademii Sanchez-Casal był 18 miesięcy. Dużo się nauczył. Także tego, jak działa alkohol. Raz poszedł w miasto i wystarczyło. Ból głowy i wstyd były takie, że obiecał sobie, iż więcej tego nie zrobi. Dotrzymuje słowa. Rachunek w nowojorskiej restauracji za przyjęcie ekipy Murraya po sukcesie w US Open 2012 wyniósł 4000 dolarów. Udział mistrza – 3,7 dol. za wodę sodową z cytryną.

Gdy wrócił z Barcelony, wygrał pierwszy (i ostatni) juniorski turniej wielkoszlemowy, dziś to wygląda proroczo – US Open. W marcu 2005 roku został najmłodszym reprezentantem Wielkiej Brytanii w Pucharze Davisa. Debiutował w Wimbledonie i od razu wygrał dwa mecze.

Szybko wystrzelił w górę rankingu, przeskok z 350. miejsca do pierwszej setki zajął mu dziesięć tygodni. Zaczął odważnie, by nie powiedzieć desperacko, zarządzać swoją karierą, zwalniać trenerów, gdy tylko czuł, że nie dają mu oparcia i rozwoju. Przychodzili i odchodzili: Mark Petchey, Brad Gilbert, Miles Maclagan, Alex Corretja i jeszcze mała armia trenerów odnowy, budowniczych kondycji i motywacji. Zostali Danny Valverdu, wenezuelski przyjaciel z lat pobytu w Barcelonie, i ten najnowszy – Ivan Lendl, który znalazł klucz do sukcesów Szkota w chwilach najważniejszej próby.

Zanim to się stało, Andy Murray przegrał cztery wielkoszlemowe finały, musiał więc słyszeć nieraz, że nie ma talentu, że nie umie się uśmiechać, że wybuchowym temperamentem zraża ludzi, że nawet jego brat Jamie jest lepszy, bo wygrał w 2007 roku turniej miksta (z Jeleną Janković) w Wimbledonie. Brytyjskie sławy w niego nie wierzyły. Wirginia Wade, mistrzyni z 1977 roku, słysząc o zastrzykach przeciwbólowych i grze z blokadą, mówiła w tym roku przed Wimbledonem, że Andy to tylko „drama queen".

To prawda, że nie dawał się lubić. Sławna odpowiedź: „Wszystkim, poza Anglikami...", na pytanie, komu kibicuje w piłkarskich mistrzostwach świata 2006, albo przesadna samokrytyka też zrobiły swoje, tak samo jak chropawy język, którym posługiwał się w chwilach emocji. Pierwszą karę, 1500 funtów za przeklinanie, zapłacił już w 2006 roku podczas meczu daviscupowego. – On po prostu nie wiedział, że za łatwo przekracza granicę, że to tworzy fatalny wizerunek – tłumaczą go dziś specjaliści od PR.

Przemianę zobaczyli już w tegorocznym Wimbledonie. Roger Federer jeszcze raz wygrał, ale Andy Murray, choć zapłakał po porażce, wyglądał na spokojnego i zaskakująco pewnego siebie. Lendl zrobił dobrą robotę. Zwycięstwo w US Open zmieniło Andy'ego jeszcze bardziej, tak samo jak spojrzenie Brytyjczyków na swego nowego mistrza. Wdzięczność ojczyzny za tytuł, wyczekiwany przez 76 lat, musi być wielka. Ktoś odkrył nawet, że drugie imię Andy'ego to Barron, po staroangielsku – młody wojownik.

Tamten chmurny chłopak z Dunblane zniknął, teraz jest cudownym odkryciem brytyjskiego sportu, matka Judy to dobra wróżka zapalająca płomień talentu syna, Ivan Lendl – wielki motywator, a narzeczona Kim Sears to nie tylko córka znanego trenera tenisowego, ale i absolwentka wydziału literatury angielskiej i ceniona artystka, która ściga się na urodę i wdzięk z samą księżną Kate.

Nowi sponsorzy już czekają na Andy'ego z kontraktami, a starzy (Adidas, Head, Rado, Jaguar i Royal Bank of Scotland) liczą, czy ich będzie stać na mistrza. Włosi z Ferrari przeklinają chwilę, gdy tenisista kupił ich auto i zaraz sprzedał, bo „za bardzo rzucało się w oczy". Menedżer Simon Fuller, kiedyś pracujący ze Spice Girls, ma pełne ręce roboty.

Andy Murray mieszka od dawna z Kim w posiadłości w Surrey wartej 6 mln funtów. Mają tam dwa psy rasy border terrier o imionach Maggie May i Rusty. Fotografie olimpijskich medali na ich szyjach były przebojem Internetu.

A bukmacher William Hill przyjmuje zakłady 7:1, że Andy Murray stanie się sir Andrew Barronem Murrayem już w okolicach Nowego Roku.

Od kiedy wygrał złoto igrzysk i US Open, brytyjskie gazety dostrzegają, że jego długa podróż do sukcesów to jednak inspirująca historia. Wcześniej bywało różnie. Ktoś słusznie zauważył, że bycie brytyjską nadzieją tenisa to najbardziej samotne zajęcie na Wyspach. Kiedy Andy Murray wygrywa, jest Brytyjczykiem. Kiedy przegrywał, był najczęściej tylko Szkotem. Dziś jest Andym Waleczne Serce, a jeszcze nie tak dawno uważano go za równie utalentowanego co irytującego marudę i mięczaka.

Pozostało 94% artykułu
Tenis
WTA Finals. Iga Świątek: Nie czuję się zardzewiała
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity od Citibanku można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Tenis
Wzmocnienie z Czech. Linda Klimovicova - nowa tenisowa obywatelka Polski
Tenis
Iga Świątek wraca do gry. Tenisowa karawana jedzie dalej
Tenis
Iga Świątek poznała rywalki w WTA Finals. Ostatnio raczej z nimi przegrywała
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Tenis
Smutne pożegnanie z Paryżem. Hubert Hurkacz wrócił, ale jakby wciąż go nie było