Wystarczyły dwa dni i trzy mecze, by już w sobotę, po grze deblowej, ogłosić w Łodzi zwycięstwo Polaków. Para Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski pokonała 6:4, 7:6 (7-5), 6:7 (3-7), 6:4 Maksa Mirnego i Aleksandra Burego, awans do grupy I strefy euroafrykańskiej stał się faktem.
Kapitan Białorusi Aleksander Wasilewski podziękował za gościnność, podkreślił uczciwą pracę sędziów i uprzejmość widowni. Mirny nie oceniał długo rywalizacji, więcej opowiadał o swej deblowej przyszłości, rozstaniu z Danielem Nestorem i nowym sportowym związku z Horią Tecau, Rumunem rezydującym po sąsiedzku na Florydzie.
W niedzielę chętnych do gry o pietruszkę trudno było znaleźć, w końcu Matkowski zagrał dla garstki widzów dwa sety z Burym, a Jerzy Janowicz oddał Dmitrijowi Żyrmontowi mecz walkowerem. Białorusin zagrał w zastępstwie pokazówkę z Maciejem Smołą.
Wolno marzyć
Powrót po dwóch latach do przedpokoju grupy światowej wygląda zachęcająco, tym bardziej że reprezentacja Polski od lat nie była tak silna: dwóch singlistów z pierwszej setki rankingu ATP plus świetny debel to teoretycznie skład wystarczający na śmiałe marzenia. Rywali Łukasza Kubota i kolegów w przyszłorocznych meczach poznamy po losowaniu w środę. W grę wchodzą mecze z Japonią, Uzbekistanem, Rosją, Szwecją, Holandią, Chile, Australią i RPA.
Jeśli coś osłabia radość, to fakt, że nie ma pewności, iż w lutym przyszłego roku wszyscy najlepsi będą znów grać dla reprezentacji. Polskiemu Związkowi Tenisowemu brakuje argumentów, by ich do tego skłonić. Marchewka, czyli niezależna od wyniku premia za udział, nie może być duża z racji skromnego budżetu PZT. Strony, wedle opinii działaczy związkowych, zaczynają się rozmijać w żądaniach i możliwościach.