Serb i Szkot przypomnieli, dlaczego są gwiazdami obecnego sezonu. Po świetnym widowisku Djoković zwyciężył 5:7, 7:6 (13-11), 6:3 i obronił pięć piłek meczowych.
Na korcie były fajerwerki techniczne i walka do utraty tchu, na trybunach zgiełk niemal po każdym odbiciu, nawet po co mocniejszym serwisie. Nikt nie żałował, że kupił bilet, by zobaczyć Djokovicia i Murraya w formie na Masters – to były ponad 3 godziny wielkiego sportu. Nie pierwszy raz o tytule decydowały drobne przewagi w kluczowych chwilach: najpierw trochę pechowo stracone szanse Brytyjczyka w drugim secie, gdy miał serwis i prowadził 5:4 i 30-0, potem niewykorzystane okazje w trwającym ponad 20 minut tie-breaku.
Zwycięstwo Djokovicia jeszcze nie zmienia kolejności w rankingu światowym. Serb pozostanie na drugim miejscu za Rogerem Federerem, choć zbliżył się do lidera. Szwajcar obronił się w Szanghaju, awansując do półfinału, w którym, tak jak na igrzyskach w Londynie, przegrał z Murrayem.
– Moim celem nie jest zachowanie za wszelką cenę pierwszego miejsca w klasyfikacji, ale obrona tytułów z zeszłego roku. Nr 1 na koniec sezonu to byłby bonus – mówił Szwajcar po porażce.
Jeśli Federer powtórzy finisz z 2011 roku, gdy wygrał kolejno w Bazylei, hali Bercy w Paryżu i w Masters, to taki bonus jest pewny, także ten dużo bardziej konkretny, finansowy (2 mln dol.).