Mecz trwał dokładnie 3 godziny, 29 minut i 29 sekund, warto wiedzieć, bo to nowy rekord długości trzysetowego spotkania w mistrzostwach WTA. Wynik 6:7 (6-8), 7:5, 6:4. Działo się wiele, ale z polskiego punktu widzenia najważniejsze były chwile z końca drugiego seta, gdy Agnieszka przegrywała 4:5 i zdołała wygrać trzy kolejne gemy.
Wcześniej i później hala Sinana Erdema widziała mnóstwo pięknych akcji, ataków i obron, ale kto wie, czy oprócz pochwały krakowskiej szkoły przetrwania, najwięcej nie będzie się mówić o ostatnich wymianach, gdy obie bardziej siłą woli niż mięśni wygrywały piłki. Brawa na stojąco były zasłużone.
Wspomnienie meczu z Errani długo będzie tkwić w nogach Agnieszki. Medycyna sportowa cudów nie dokona, a już w sobotnie popołudnie trzeba grać z Sereną Williams, w tym roku mistrzynią olimpijską, mistrzynią Wimbledonu i US Open, tenisistką, która według wielu, tylko z powodu specyfiki rankingu nie jest od dawna numerem 1 na świecie.
Historia meczów Polki z Amerykanką jest krótka, jak te trzy mecze, które wcześniej grały. W 2008 roku w Berlinie na czerwonej mączce Radwańska przegrała 3:6, 1:6, w tym samym roku w ćwierćfinale Wimbledonu było 4:6, 0:6, ale w lipcu 2012 roku, gdy przeżywaliśmy emocje finału wimbledońskiego widać było, że Polka może postraszyć mistrzynię: wynik 1:6, 7:5, 2:6 niósł już skromną nadzieję na sukces.
Każde porównanie sił wypada na korzyść Amerykanki. Jest większa, silniejsza, bardziej wypoczęta i gra znakomicie z rywalkami z pierwszej piątki klasyfikacji WTA (ostatnio: 16 kolejnych zwycięstw).