Janowicz przegrał z Ferrerem w finale turnieju ATP Masters

Jerzy Janowicz był do wczoraj tylko wyrośniętym chłopakiem z Łodzi, dzisiaj jest Księciem Paryża, tenisowym odkryciem końca roku.

Publikacja: 04.11.2012 18:37

Jerzy Janowicz

Jerzy Janowicz

Foto: AFP

Ze wzrostem Jerzego Janowicza jest chyba tak, jak mówił sam: – Najczęściej mam 202 cm, a czasami więcej.

Pomiary wykazują nawet 204, w oficjalnych papierach ATP World Tour stoi 203, a brytyjscy dziennikarze napisali: w „Guardianie" – 6 stóp i 6 cali, w „The Mail" – 6 stóp i 7 cali, a w „Sunie" – 6 stóp i 8 cali. Dochodzi jeszcze rozmiar stopy, oceniany, zależnie od źródła i przeznaczenia obuwia, od nr 48 do 50. Wiadomo, że mało firm ma takie buty w standardowej ofercie, więc trzeba dla Jurka zamawiać. Pomógł kiedyś Marcin Gortat (214 cm, but nr 50), w końcu też olbrzym z Łodzi.

Janowicz jest taki, jak każdy widzi, dziś od centymetrów czy cali ważniejsza jest uwaga fachowców: znacznie bardziej sprawny niż inni, podobni mu faceci. Robi salto.

Z potężnym serwisem, który tak fascynuje wielu, wzrost ma oczywisty związek. Dokładnych statystyk nie prowadzono, ale zachowały się zapisy z turniejów Jurka: wzrost 193 cm, podanie 190 km/godz.; wzrost 2 metry – 220 km/godz.; dziś jego oficjalny rekord to 251 km/godz. z wrześniowego turnieju w Szczecinie, wyrównany rekord świata Chorwata Ivo Karlovicia.

Podczas nagrywanego na stronę internetową filmiku z Jerzykiem, na którym tenisista uczy w Szczecinie swego serwisu, pada po jednym z przykładów uwaga: – O, 263 km, nieźle!

To chyba rekord nieoficjalny.

Trenerem Janowicza jest Fin. Kima Tiilikainena nie trzeba było daleko szukać. Zakończył karierę zawodową w 2003 roku w Polsce. Kariera to trochę za duże słowo, Tiilikainen zarabiał umiarkowane kwoty w małych turniejach rangi ITF Futures, czasem większe w challengerach ATP. W regularnych turniejach ATP wystąpił 9 razy. Bilans: 3 zwycięstwa, 6 porażek. Zarobki kortowe – w sumie 111,5 tys. dolarów od 1994 roku. Najlepsza pozycja w rankingu: 207.

Kiedy przegrał ostatni mecz w Poznaniu, nie chciał wyjeżdżać, bo uległ urokowi polskiej dziewczyny. Dziewczyna jest dziś jego żoną, mają dwóch synów i wciąż mieszkają w stolicy Wielkopolski.

Prowadził kariery kilku polskich tenisistów, przez 2,5 roku był także głównym trenerem akademii w Sutton (W. Brytania). Nie był drogi, zgodził się trenować Janowicza, choć w 2008 roku zgłosił się także do konkursu na kapitana daviscupowej reprezentacji Finlandii i prowadzi ją, z różnym skutkiem, do dziś. Gdy w marcu 2010 r. Finlandia i Polska grały w Sopocie, miał rozdarte serce. Tyle dobrego, że Janowicza nie było wtedy w składzie i kapitan nie musiał wybierać między lojalnością wobec swego kraju i polskiego chlebodawcy. Gdy we wrześniu 2011 roku Finowie i Polacy znów trafili na siebie i Janowicz przyjechał do Espoo, kapitan postąpił tak jak należało: na ten jeden mecz zrezygnował z funkcji.

Dwa lata temu w Sopocie pytaliśmy Tiilikainena o Janowicza. Mówił proroczo (po angielsku, polski zna raczej biernie, choć z rodziną się dogaduje): – Wiadomo, że czekamy na większy awans, ale myślę, że nie należy popychać go do niego na siłę. Dużo trenujemy i wierzę, że przyjdzie moment, że ta praca przyniesie efekty. Nie należy niczego przyspieszać, każdy tenisista musi dojrzeć w swoim tempie.

Jerzyk miał szczęście, że podobnie myśleli niemal wszyscy, którzy z nim pracowali od młodych lat. Rodzice twierdzą, że jako byli sportowcy świetnie wiedzieli, czym jest wybór podobnej drogi dla syna. Referencje pani Anny Janowicz, w siatkarskim świecie znanej jako Anna Szalbot, są doskonałe: niegdyś środkowa reprezentacji Polski (60 meczów pod biało-czerwoną flagą), karierę zaczęła w Cieszynie, potem grała w Płomieniu Milowice, ale gdy poznała Jerzego, siatkarza z miasta Łodzi, na 15 lat związała się z drużyną ŁKS. Karierę kończyła w Turcji, w Emla Credit Banca, została mistrzynią także tego kraju.

Mąż, Jerzy senior, w siatkarskim fachu przyjmujący i atakujący (niektórzy twierdzą, że poza siatkówką te określenia dobrze pasują do temperamentu taty Jerzyka), przeszedł drogę ligową od łódzkiej Anilany przez Gwardię Wrocław, Chemik Kędzierzyn-Koźle, by wrócić do swego miasta i grać dla Wifamy.

Pani Anna i pan Jerzy nieraz opisywali, z jakim zapałem ich syn biegał z plastikową rakietą i próbował odbijać gumowe piłki, gdy miał zaledwie dwa lata. Twierdzą także, że Jerzyk sam wybrał tenis. Widział grającego tatę i znalazł swoje sportowe powołanie.

Dlaczego nie został siatkarzem? Mama odpowiada: – Jest indywidualistą, w sportach zespołowych mógłby mieć kłopoty. Brałby na siebie odpowiedzialność za każde zagranie. Pewnie chciałby, by rozgrywający wystawiał mu wszystkie piłki, a to przecież niemożliwe. No i nie chciałby siadać na ławce. Cały mecz byłby dla niego.

Młody Janowicz zaczął trenować, jak nakazują współczesne normy – od piątego roku życia. Do 2004 roku w klubie Orkan, potem w AZS Łódź i MKT Łódź. Do tego szkoła mistrzostwa sportowego, liceum, wszystko w rodzinnym mieście.

– Do 14. roku życia to jednak była zabawa w tenis. Ówczesny trener od ćwiczeń ogólnorozwojowych był świetnym fachowcem. Mówił nam, że może z Jurka zrobić nastoletniego mistrza świata, ale taki mistrz skończy karierę, gdy będzie miał 20 lat – twierdzi Anna Janowicz. Cierpliwi byli także trenerzy tenisowi, poprzednicy Tiilikainena: Bogdan Wasiak i Jakub Ulczyński. – Dajcie mu urosnąć – powtarzali.

To była rozsądna rada. W zagranicznych turniejach juniorskich początkowo startował rzadko, jeździł po Polsce i szybko znalazł się na szczytach dziecięcych list rankingowych. Będzie krajowy spór, gdzie zobaczono pierwszy błysk talentu Jerzego juniora. Jedni mówią, że w Szczecinie, gdy w 2006 roku został 16-letnim mistrzem Polski. Drudzy, że już w Olsztynie, gdzie w 2004 zwyciężył w lokalnym turnieju w singlu i deblu.

W 2007 roku Jerzy Janowicz zaczął jeździć na turnieje międzynarodowe (trochę grosza dawał PZT czyli praktycznie firma Prokom) i po serii niezłych startów w Indiach i Austrii zakwalifikował się do US Open juniorów. Finał, choć przegrany (3:6, 4:6 z Litwinem Ricardasem Berankisem), to było coś. Po drodze pokonał, pewnie mało kto pamięta, Bernarda Tomica, dziś uważanego za największą nadzieję australijskiego tenisa.

W juniorskim Australian Open 2008 był rozstawiony z nr. 2, ale skończył turniej na ćwierćfinale. Kolejny finał to Roland Garros 2008, przegrał z Tajwańczykiem Yang Tsung-Hua 3:6, 6:7 (5-7). Dziś Berankis jest 96. rakietą rankingu ATP, Yang Tsung-Hua 263.

Prawdziwym zawodowcem został w 2007 roku. Pierwszy (i jedyny w tym roku) punkcik ATP dostał w sierpniu za start w Szczecinie. W turnieju rangi Futures pokonał w trzech setach Leandera Van Der Vaarta z Holandii. Następny mecz przegrał i pokwitował pierwsze 200 dolarów dochodu.

Potem było tak, jak mówił po latach trener Tiilikainen: – O razu wiedziałem, że może pokonać każdego, jeśli będzie miał swój dzień, ale potrzebował nauczyć się stabilności gry oraz wygrywania przy gorszym samopoczuciu.

Porażki zatem były, ale błyski nadziei też: w 2008 roku zwyciężył najwyżej rozstawionego Francuza Nicolasa Mahuta w challengerze we Wrocławiu, wygrał w Szwajcarii pierwszy turniej zawodowy (wciąż ze skromnego cyklu Futures), pokonał Białorusina Maksa Mirnego podczas debiutu w reprezentacji daviscupowej, dotarł do półfinału challengera Pekao Szczecin Open.

Od challengerów przechodził do eliminacji turniejów ATP. Po raz pierwszy przymierzył się do startu w Wielkim Szlemie w Australii w 2011 roku, ale granicą stała się druga runda kwalifikacji. Ranking nie oddawał wysiłku włożonego w treningi i wyjazdy. Rok 2008 Janowicz zakończył na 335. miejscu, kolejny na 319., potem był awans na 161. i mały spadek w 2011 na 221.

Jerzyk zerwał się do wysokiego lotu w hali Bercy, ale nieco wcześniej były sygnały, że nadchodzi czas przełomu. Paryski wybuch formy poprzedziło zwycięstwo w challengerze w Rzymie, przejście eliminacji i awans do trzeciej rundy Wimbledonu, sukces w challengerze w Scheveningen (dał awans do pierwszej setki rankingu) i w Poznaniu. Ale na jego wrześniowy mecz w Łodzi, w Pucharze Davisa, przyszło raptem kilkuset widzów.

Przed Paryżem pierwszy raz był w ćwierćfinale turnieju ATP Tour (w Moskwie). Potem były kwalifikacje w hali Bercy, z którymi nie wiązał przesadnie wielkich nadziei – zapisał się przezornie do challengera w Bratysławie od 5 listopada. Teraz wiadomo – do Bratysławy nie pojedzie.

Wróci na parę dni do domu, do Łodzi. Pani Anna obiecuje synowi przysmaki kuchni domowej, rodzina będzie mogła go rozpieszczać. Jerzy junior wedle mamy schowa się w swoim pokoju z komputerem, bo pasję do gier wykazuje nie mniejszą niż do tenisa.

Będą zmiany. Pierwsza, najbardziej zauważalna: skończą się głośno artykułowane rodzinne troski o to, co sprzedać lub ile pożyczyć, by zapłacić trenerom, liniom lotniczym i hotelarzom. Każdy sponsor był w życiu Jerzyka ważny, dziś pomagają mu firma inwestycyjno-budowlana, koksownia, hotel, diler samochodowy i producent rakiet. Wspierają producent napojów, klub fitness, agencja promocji, wytwórca walizek i łódzka pizzeria. Warto śledzić, co będzie jutro. Młody tenisista ma inicjały jak Jadwiga Jędrzejowska (zwrócił uwagę na ten fakt Bohdan Tomaszewski, relacjonując wydarzenia z kortów Paryża), nosi je dumnie na skarpetkach, choć nie ze względu na dawną polską mistrzynię.

„JJ" – po angielsku brzmi zgrabnie i wszystkim łatwo zapamiętać. Z wymową pełnego nazwiska zagraniczni dziennikarze też nie mają kłopotów. W Polsce najzgrabniej brzmi „Jerzyk", lecz teraz to może już tak pisać i mówić nie wypada.

Tenis
Porsche nie dla Igi Świątek. Jelena Ostapenko nadal koszmarem Polki
Tenis
Przepełniony kalendarz, brak czasu na życie prywatne, nocne kontrole. Tenis potrzebuje reform
Tenis
WTA w Stuttgarcie. Iga Świątek schodzi na ziemię
Tenis
Billie Jean King Cup. Polki bez awansu
Tenis
Billie Jean Cup w Radomiu. Jak wygrać bez Igi Świątek?