Serwis, forhend, wola walki

Rozmowa z Jerzym Janowiczem po powrocie z Paryża o skutkach sukcesów, emocjach i wierze, że nadejdą kolejne zwycięstwa

Publikacja: 06.11.2012 00:49

Jerzy Janowicz po paryskim finale zdobył 625 pkt i awansował z 69. na 26. miejsce rankingu ATP. Ma 1

Jerzy Janowicz po paryskim finale zdobył 625 pkt i awansował z 69. na 26. miejsce rankingu ATP. Ma 1299 punktów, jest między Rosjaninem Michaiłem Jużnym (1335) i Amerykaninem Mardym Fishem (1255). Liderem klasyfikacji jest Serb Novak Djoković (11 420) i pozostanie nim do końca sezonu, niezależnie od wyników Masters w Londynie

Foto: PAP, Bartłomiej Zborowski Bartłomiej Zborowski

Rz: Jak pan świętował paryskie podboje?

Jerzy Janowicz: Powiem tylko tyle, że tej nocy spałem 40 minut, w samolocie. Więcej szczegółów zdradzał nie będę.

Czy był pan w stanie wygrać finał?

Trudno mi się grało ze względu na to, że byłem już wyczerpany. W nocy przed finałem spałem niewiele ponad trzy godziny, znowu mało jadłem, jak od trzech dni. Trzy noce i trzy dni bez porządnego spania i jedzenia w końcu zrobiły swoje. Z każdym gemem słabłem, ale trochę żałuję, bo chwilami jeszcze czułem, że mogę wygrać. Powiedzmy także – David Ferrer zagrał bardzo solidnie i w końcu był lepszy.

Czy starcie z francuską publicznością i mediami uważa pan za wygrane?

Nie było łatwo utrzymać nerwy na wodzy, gdy 10 tysięcy ludzi radowało się z popsutego pierwszego serwisu, ale cieszę się, że w meczu z Simonem dałem radę. Media przyjęły mnie bardzo ciepło, dziennikarze prosili mnie o wywiady, we francuskim radiu rozmawiałem na żywo, to było fajne. Zresztą przeżyć miałem tam tyle, ile przez poprzednie 21 lat życia.

Ma pan wrażenie, że zaczęło się nowe tenisowe życie?

Wiem na razie tyle, że moje życie zakręciło o 180 stopni, to jest nowy rozdział, mam nadzieję, że sukcesy się nie skończą i będę tworzył historię polskiego tenisa. Dobrze, że to wszystko zdarzyło się w ostatnim turnieju sezonu, bo więcej takich emocji chybabym psychicznie nie przetrzymał. Teraz potrzebuję kilku dni spokoju, przerwy, by zaakceptować nową sytuację, przystosować się do niej, przemyśleć to, co się stało.

Umie pan zdefiniować swój tenisowy styl, może pan go porównać z grą swego idola, Pete'a Samprasa?

Nasze style gry różnią się całkowicie, nie mamy wiele wspólnego. Poza tym uważam, że nie wypada mi porównywać się z taką gwiazdą. Styl – samemu trudno określić, wydaje mi się, że to, co go tworzy, to naturalny instynkt i to co wyuczone.

Co jest pana najsilniejszą bronią?

Na pewno serwis, mam ponad 2 metry wzrostu, więc serwisem stwarzam presję na rywalach. Na pewno forhend, bo większość swoich akcji kończę forhendem. No i na pewno wola walki.

Dlaczego wielka forma pojawiła się właśnie teraz?

Zyskiwałem wiarę w siebie po wcześniejszych mniejszych sukcesach, awansie do pierwszej setki rankingu i ćwierćfinale w Moskwie. Swoją rolę odegrała też cierpliwość.

Zwątpił pan kiedyś w sens uprawiania zawodowego tenisa?

Właściwie nie. Ten rok był dość trudny, ponieważ przez brak pieniędzy nie pojechałem na Australian Open, a nie ma nic bardziej zniechęcającego niż niemożność startu w prestiżowych turniejach z powodów finansowych. Ale na mnie ten fakt podziałał mobilizująco. Podczas konferencji prasowej po meczu Pucharu Davisa z Madagaskarem zapytano mnie, czego mi brakuje, by awansować do pierwszej setki rankingu. Powiedziałem, że 140 miejsc, i nie było to odburknięcie, tylko chciałem okazać determinację, wiarę, że kiedyś awansuję tak wysoko.

Wszystko poświęcił pan dla sportu?

Tenis to całe moje życie od chwili, gdy skończyłem pięć lat, zapisano mnie do klubu i po przedszkolu szedłem na korty.

Czy Kim Tiilikainen ma wystarczające doświadczenie, by prowadzić karierę 26. tenisisty świata?

Hm... Chyba będę musiał o tym z trenerem poważnie porozmawiać w cztery oczy. (śmiech)

Rolę trenera i rodziców w pańskiej karierze znamy, kto jeszcze zasłużył na wyróżnienie w teamie Janowicza?

Duży wpływ na wyniki ma nowy trener przygotowania fizycznego Piotr Grabia z Łodzi. Miałem już kiedyś świetnego trenera Mieczysława Bogusławskiego, który przygotowywał mnie od 11. do 18. roku życia. Po tylu latach wspólnej pracy traktowałem go niemal jak drugiego tatę, on też te nasze wspólne treningi bardzo przeżywał, byłem dla niego bliską osobą, ale, niestety, musiał wyjechać na stałe do Kazachstanu. Potem przez 2,5 roku nie miałem żadnego takiego trenera, więc praca z Piotrem Grabią stała się ważną częścią przygotowań.

Ma pan plan na następne tygodnie i miesiące?

Na razie będę miał trzy tygodnie całkowitego luzu, tylko odpoczynek. Plany zaczniemy tworzyć najwcześniej za tydzień. W styczniu pojadę do Australii, zagram w jednym turnieju przed Wielkim Szlemem. Pewnie będę przygotowywać się w Polsce.

Czuje pan już zwiększone oczekiwania i kibiców?

Liczba moich fanów chyba trochę się zwiększyła, ale na pewno paru ludzi bardziej mnie nienawidzi, jak to bywa w naszym kraju. Trzeba się z tym godzić albo o tym nie myśleć. Mam twardy charakter, dam radę i dzięki dobrej grze więcej będzie tych, którzy mnie lubią.

Tenis
Porsche nie dla Igi Świątek. Jelena Ostapenko nadal koszmarem Polki
Tenis
Przepełniony kalendarz, brak czasu na życie prywatne, nocne kontrole. Tenis potrzebuje reform
Tenis
WTA w Stuttgarcie. Iga Świątek schodzi na ziemię
Tenis
Billie Jean King Cup. Polki bez awansu
Tenis
Billie Jean Cup w Radomiu. Jak wygrać bez Igi Świątek?