Dwa lata bez mamy

Sukces na korcie ma swoją cenę, często mistrzowie za przyszłe bogactwo i sławę płacą straconym dzieciństwem.

Publikacja: 09.12.2012 11:00

Jennifer Capriati i jej ojciec Stefano, który po latach płakał i prosił córkę o wybaczenie

Jennifer Capriati i jej ojciec Stefano, który po latach płakał i prosił córkę o wybaczenie

Foto: AFP

Andre Agassi miał 13 lat, gdy przeszedł już wszystkie etapy rodzicielskiej tresury. Ojciec, Mike Agassi albo raczej Emmanuel „Mike" Aghassian, irański emigrant, były bokser (uczestnik igrzysk), terroryzował rodzinę i zmuszał do tenisa całą czwórkę swych dzieci.

Trójce udało się odrzucić nakazy, Andre uległ. Do ósmego roku życia ojciec chował go przed światem, niemal zamknął w rodzicielskim więzieniu i zmuszał do nieustannych ćwiczeń, po sześć godzin dziennie. Dostosował „smoka", czyli maszynę wyrzucającą piłki, do zwiększenia obciążeń. Jak syn się nie przykładał, to musiał siadać na środku kortu i dostawał z bliska piłkami za karę.

Potem ojciec posyłał dzieciaka na turnieje juniorskie, faszerując pigułkami kofeiny w celu zwiększenia agresji. Nie zwracał uwagi, że syn ma kłopoty z kręgosłupem, że anatomiczne problemy powodują bóle, a potem deformację chodu i biegu.

W nagrodę za zwycięstwa ojciec stawiał dzieciakowi piwo. Gdy chłopak wygrywał, mógł pić, co chciał, nawet mocne alkohole, mógł palić, przekłuwać uszy i nosić indiańskie fryzury. Gdy przegrywał – dostawał zakazy, które wywoływały jeszcze większy bunt.

Otoczenie nie pomagało – młodzieżowy bunt sprzedawał się dobrze, nikt nie widział w Agassim kompletnie zagubionego człowieka, któremu zabrano normalne życie. Dziś Agassi mówi: – Nie miałem własnego dzieciństwa, ale los dał mi szansę doświadczyć dobrej powtórki z udziałem moich dzieci.

W końcu udało mu się pogodzić z tenisem, pogodzić także z samym sobą, lecz nie zawsze finał jest tak dobry.

Przysiady w łóżeczku

Co ma powiedzieć o cenie wielkoszlemowych zwycięstw Jennifer Capriati, której ojciec Stefano kazał robić przysiady w dziecinnym łóżeczku, ledwie potrafiła dobrze stanąć na nogach.

Pozornie wszystko wyglądało pięknie: zdolne dziecko trenowane przez tatę błyskawicznie pnie się w górę rankingów. Jennifer została najmłodszą tenisistką, która pojawiła się w cyklu zawodowym. Była także najmłodszą, która dotarła do pierwszej dziesiątki. Miała 15 lat, gdy zaczęła zarabiać miliony dolarów. Wypalenie przyszło już rok później. Poddana twardemu treningowi od czwartego roku życia nie wytrzymała ani ojcowskiej presji, ani napięcia meczów, ani rozwodu rodziców. Piła, brała narkotyki, złapano ją na kradzieży sklepowej. Tenis miał być potem ratunkiem, ale nie do końca pomógł. W 2010 roku Jennifer Capriati znów znalazła się na czołówkach gazet, gdy wylądowała w szpitalu po przedawkowaniu leków po nocy spędzonej na zabawie w klubie.

Jej matka Denise dopiero po latach przyznała, że sport zabrał córce dzieciństwo, a nawet więcej. – Jennifer przeszła błyskawicznie drogę od uśmiechniętego, szczęśliwego dziecka do smutnej, pełnej lęków dziewczyny. Czuję ogrom winy i wstydu za rolę, którą odegrałam w jej życiu. Pieniądze, podniecenie sławą, kontrakty reklamowe, duma – kiedy to cię dopadnie, nie myślisz o krzywdzie dziecka ani o tym, co dla niego jest najlepsze – wyznawała. Stefano Capriati po latach też płakał i prosił o wybaczenie.

Jennifer dopiero jako dorosła kobieta umiała się przyznać, że między treningami i meczami walczyła z depresją, myślała o samobójstwie, że w lustrze wciąż widziała brzydką, za grubą nastolatkę, że po meczach chciała uciekać z kortu. Nie była szczęśliwa z gry i zwycięstw, nie lubiła swego życia, trenerów i przyjaciół.

W jednym z wywiadów telewizyjnych przyznała: – Kiedy dzieciaki tracą dzieciństwo, nie mogą wyrosnąć na normalnych ludzi.

Stąd jej problemy z prawem, pobyty w klinikach odwykowych. I niepewność, co dalej.

Cudowne dziecko

Andrea Jaeger miała 14 lat, gdy obwołano ją cudownym dzieckiem tenisa. Nosiła śmieszne kucyki, ale wygrywała z największymi tenisistkami początku lat 80. Jako 16-latka była nr. 2 na świecie i grała już z Martiną Navratilovą w finale Wimbledonu. Karierę skończyła dwa lata później z powodu kontuzji ramienia.

Jak wiele innych dopiero po czasie opowiedziała o dzieciństwie i karierze, w których niewiele było miejsca na normalność. Ojciec Roland to urodzony w Niemczech były bokser, potem murarz, w końcu właściciel baru i restauracji w Chicago. Prowadził interes wraz z żoną Ilse. Andrea chciała grać w tenisa, zajęcie jej się podobało, treningi nie męczyły.

Niemiecki ojciec

Pierwsze sukcesy przyszły szybko, i to one zmieniły ojca. Zawsze był zdyscyplinowany, ale w roli trenera córki jeszcze podniósł poprzeczkę. Wkrótce za porażki zaczął ją bić. Gdy przegrała mecz w US Open, nawet nie pozwolił jej umyć się pod prysznicem, tylko zapakował do samochodu i wiózł 1000 kilometrów do domu, nie przerywając obelg.

Andrea Jaeger mówi: – To bardzo trudne połączyć rolę ojca i trenera, bo traci się tę czysto rodzinną stronę relacji. Może w moim przypadku zadecydowało także niemieckie pochodzenie ojca. Wychował się w rodzinie, w której dzieci utrzymywano w dyscyplinie, bijąc je pasem. On też był bity i mógł uważać, że to jest sposób nauki zasad moralnych i wpajania wartości.

Jaeger była często dawana jako przykład sportowego wypalenia. – To prawda, szybko uleciał ze mnie duch rywalizacji tak potrzebny w sporcie zawodowym. Byłam za młoda i zbyt niepewna siebie w świecie dorosłych. Tyle że umiałam odmówić, gdy ktoś proponował mi kokainę albo trener zachęcał do brania sterydów, pokazując, że inni biorą – wspomina.

Nie lubiła szatni, zwłaszcza tych dla gwiazd. – W drugim turnieju w życiu pokonałam kilka dobrych rywalek, była między nimi Wendy Turnbull, która po porażce przyniosła butelkę wina i spytała, czy mam korkociąg. Miałam 14 lat i myślałam, że coś jest nie tak, że ktoś musi pić po przegranych, że to nie jest dla mnie. Czułam się fatalnie. To dlatego chciałam uciec z tego świata i nigdy nie wracać. A mój ojciec zmarł nieświadom tego wszystkiego, co przeżywałam – mówiła.

Finał Wimbledonu 1983 przegrała, bo poprzedniego wieczoru znów pokłóciła się z ojcem i musiała uciekać z domu przed ciężką ręką Rolanda Jaegera. Dziś Andrea jest zakonnicą, pomaga dzieciom w szpitalach i zapewnia, że takiego szczęścia nigdy nie znalazła na korcie.

Poświęcenie dzieciństwa dla tenisa to nie tylko dzisiejsza norma. Ojciec Susanne Lenglen, francuskiej gwiazdy z lat 20. i 30. XX wieku,  kazał jej godzinami trafiać w chusteczki na korcie, za złe wyniki treningów zabierał dżem z bułki i była to jedna z łagodniejszych kar.

Już współcześnie Jim Pierce kazał córce Mary przez siedem lat odbierać codziennie 700 serwisów, zwykle do północy, aż uznał, że wystarczy, a oprócz tego bił, wyzywał i groził. Nawet po sądowym rozstaniu jeszcze próbował represji.

Równie groźni byli ojcowie Chorwatki Mirjany Lucić i Francuzki Aravane Rezai, matka Jimmy'ego Connorsa punkt po punkcie zaplanowała karierę syna od chwili, gdy była z nim w ciąży. Pretensje do matki o zabranie młodości nieraz zgłaszała Martina Hingis, bo pani Melanie Molitor czasami także nie potrafiła odróżnić roli matki od roli trenerki i choć zapewniła córce miliony dolarów, to nie nauczyła radości życia.

Nie zawsze najważniejsze jest zaślepienie rodziców, czasem po prostu brakuje ich w ważnych chwilach. To typowa sprawa – tenisowe wyjazdy dzieci z domu rodzinnego gdzieś daleko, do obcych.

Tak wyjechała z Belgradu na Florydę Jelena Janković (miała 12 lat), tak samo zaczęła się kariera tenisowa Sary Errani, tak ruszyło do Ameryki wiele tenisistek ze wschodu Europy.

Smutek w oczach

Kilku się udało, ale Maria Szarapowa bardzo niechętnie wraca do czasu, gdy miała siedem lat i wyjechała do USA trenować u Nicka Bollettieriego. Państwo amerykańskie było surowe i dało wizę tylko ojcu. Tenisistka nie zobaczyła matki przez kolejne dwa lata, musiała wystarczyć jedna rozmowa telefoniczna na pół roku, czasem list.

– Nie chciałabym przeżywać tego jeszcze raz, nigdy – wspominała Szarapowa. – Tylko to, że byłam tak mała i tak przejęta nowym otoczeniem, trochę łagodziło rozstanie. Gdy matka zobaczyła mnie po długiej przerwie, widziałam w jej oczach smutek i zdziwienie, że tak się zmieniłam – powiedziała.

Wyrwać się z postsowieckiej  Rosji, by zrealizować amerykański sen, udało się także Maksowi Mirnemu. On również ćwiczył od szóstego roku życia z ojcem w Mińsku i także pojechał za ocean, licząc na łut szczęścia. Miał 12 lat, gdy wylądował na Brooklynie, nie bardzo miał gdzie spać i po kilku miesiącach usłyszał o sławnej akademii na Florydzie (opisał to w autobiografii „Mirnyj tenis" – dwuznaczny urok tego tytułu tylko dla znających rosyjski). Pojechał za ostatnie dolary 1000 km na południe, przeszedł test umiejętności, dostał stypendium. Miał szczęście.

Patrzeć uważnie

John McEnroe twierdzi, że problem sensownego wychowania młodych ludzi w sportach tak bogatych jak tenis był, jest i będzie. – Powinniśmy przyglądać się uważnie, co rodzice robią na kortach ze swymi dziećmi. Niekiedy widać, jak niezdrowe są między nimi relacje i jak fatalnie wpływają na dalszą karierę. Widać wielu, którzy pchają swe córki i synów za mocno w jedną stronę, nawet wtedy, gdy dzieciak nie wie, jak odróżnić 5 dolarów od miliona. Pomagają w tym złym dziele sponsorzy, oferujący nastolatkom wielkie kontrakty bez chwili refleksji.

Nikt nie zniechęci rodziców do przyprowadzenia pociechy na pachnący dolarem kort, ale uczyć ich, by wiedzieli, kiedy stanąć z boku i pozwolić dziecku żyć wedle jego praw – bez wątpienia warto.

Tenis
Qatar Open: Magda Linette gra dalej, Aryna Sabalenka i Coco Gauff wyeliminowane
Tenis
ATP 250 w Marsylii. Hubert Hurkacz w swoim żywiole
Tenis
WTA Doha. Iga Świątek wygrała z Marią Sakkari i zaczęła marsz po czwartego orła
Tenis
Belinda Bencic wygrała turniej w Abu Zabi. Tenisowe mamy wciąż mają się dobrze
Tenis
ATP Rotterdam. Piękna porażka Huberta Hurkacza z Carlosem Alcarazem