Andre Agassi miał 13 lat, gdy przeszedł już wszystkie etapy rodzicielskiej tresury. Ojciec, Mike Agassi albo raczej Emmanuel „Mike" Aghassian, irański emigrant, były bokser (uczestnik igrzysk), terroryzował rodzinę i zmuszał do tenisa całą czwórkę swych dzieci.
Trójce udało się odrzucić nakazy, Andre uległ. Do ósmego roku życia ojciec chował go przed światem, niemal zamknął w rodzicielskim więzieniu i zmuszał do nieustannych ćwiczeń, po sześć godzin dziennie. Dostosował „smoka", czyli maszynę wyrzucającą piłki, do zwiększenia obciążeń. Jak syn się nie przykładał, to musiał siadać na środku kortu i dostawał z bliska piłkami za karę.
Potem ojciec posyłał dzieciaka na turnieje juniorskie, faszerując pigułkami kofeiny w celu zwiększenia agresji. Nie zwracał uwagi, że syn ma kłopoty z kręgosłupem, że anatomiczne problemy powodują bóle, a potem deformację chodu i biegu.
W nagrodę za zwycięstwa ojciec stawiał dzieciakowi piwo. Gdy chłopak wygrywał, mógł pić, co chciał, nawet mocne alkohole, mógł palić, przekłuwać uszy i nosić indiańskie fryzury. Gdy przegrywał – dostawał zakazy, które wywoływały jeszcze większy bunt.
Otoczenie nie pomagało – młodzieżowy bunt sprzedawał się dobrze, nikt nie widział w Agassim kompletnie zagubionego człowieka, któremu zabrano normalne życie. Dziś Agassi mówi: – Nie miałem własnego dzieciństwa, ale los dał mi szansę doświadczyć dobrej powtórki z udziałem moich dzieci.