Na razie trzeba się powtarzać, opisując kolejne mecze Sereny Williams i Rogera Federera, Wiktorii Azarenki i Andy'ego Murraya. Grają, wygrywają, rywale i rywalki podziwiają, publiczność bije brawo i czeka na bardziej emocjonujące widowiska.
Można tylko oceniać wedle gustu, czy więcej warte są wykrzyczane zwycięstwa Białorusinki czy niemal perfekcyjne połączenie siły, bojowości i techniki młodszej z sióstr Williams. Na razie wybór pada na Serenę, bo Amerykanka, wedle powszechnej opinii, nigdy nie grała lepiej. Marię Kirilenko, naprawdę dobrą i zaciętą tenisistkę, pokonała w 1/8 finału, tracąc dwa gemy. Zadanie to zajęło jej 57 minut.
– Nie spodziewałam się, że będę grać z Rosjanką tak dobrze. Zobaczyłam, że miałam 95 procent skuteczności pierwszego serwisu, coś podobnego! Pytałam się zadziwiona: kim jest ta dziewczyna, to przecież do mnie niepodobne! – opowiadała najstarsza z ćwierćfinalistek. Serena Williams od czasu nagłej porażki w pierwszej rundzie Roland Garros 2012 przegrała tylko jeden oficjalny mecz (z Andżeliką Kerber w Cincinnati), w nieoficjalnych dała się pokonać dla zabawy Agnieszce Radwańskiej i starszej siostrze.
Dochodzimy w Melbourne do chwili, gdy faktyczne rządy Sereny mogą wreszcie znaleźć odbicie w rankingu WTA. Jeśli pięciokrotna mistrzyni Australian Open wygra z debiutującą w ćwierćfinałach 19-letnią rodaczką Sloane Stephens, a potem jeszcze półfinał i finał, to wróci na szczyt klasyfikacji. Tych rządów nikt by nie kwestionował. Nikt też nie będzie podkreślać, że w wieku 31 lat Serena byłaby najstarszą z dotychczasowych liderek rankingu.
Jakoś nie ma chętnych, by stwierdzić, że panna Stephens, która miała pięć lat, gdy Serena Williams grała po raz pierwszy w Wielkim Szlemie, jest kimś, kto przeszkodzi mistrzyni. Na razie nastolatka zbiera ogólne pochwały, porównania do młodych Williamsówien są oczywiste, lecz w jej sukces wierzyć się nie da. Dzielna Sloane powtarzała jednak mediom: – Kort jest dla nas taki sam, nie gram z nadczłowiekiem, to będzie taki sam mecz jak każdy inny.