Przed dwoma laty Agnieszka Radwańska była o włos od odpadnięcia w Melbourne już w pierwszej rundzie. Kimiko Date-Krumm wygrała pierwszego seta 6:4, prowadziła 4:1 w drugiej partii. Polka w końcu wygrała ten mecz, a potem żartowała, że wyglądał on jak pojedynek mamy z córką.
W tym roku Kimiko dotarła do trzeciej rundy gry pojedynczej Australian Open. „Kiedy spojrzałam w drabinkę turnieju, uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy. Zawsze trafiam na rozstawioną rywalkę. Nie martwię się, bo moje ciało jest wciąż zdolne do wielkiego wysiłku" – przyznaje Japonka. Rozstawiona z nr 12 Rosjanka Nadia Pietrowa przegrała z kretesem 2:6, 0:6.
Kluczem do sukcesu Date-Krumm jest podobno długi sen oraz wystrzeganie się japońskiej kuchni, gdy Kimiko przebywa poza ojczyzną. „Gdy podróżuję po świecie, unikam jedzenia w tzw. japońskiej restauracji. Zupa miso najlepiej smakuje w Kyoto, a sushi w Tokio. W Melbourne mój żołądek nie buntuje się, kiedy na stole stoi talerz pełen włoskiego makaronu".
Nie grała przez 12 lat (nie licząc rzadkich występów w meczach pokazowych), bo nie mogła udźwignąć presji oczekiwań. „Dziś przebywanie w tenisowej szatni, na korcie, włóczęgostwo po lotniskach, kąpiel w kryształkach lodu sprawiają mi frajdę. W latach 90. japońskie media oczekiwały, że co tydzień będę wygrywała z Moniką Seles, Steffi Graf i Conchitą Martinez. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. We wrześniu skończę 43 lata. Być może zbyt późno dojrzałam, a może pomógł mi fakt, że dziś jest wielu świetnych japońskich sportowców?" – zastanawia się Kimiko.
W 1994 roku dotarła do półfinału Australian Open, w 1995 roku osiągnęła półfinał Roland Garros, a w 1996 roku zagrała w półfinale Wimbledonu. „Wtedy nie chodziłam spać z kurami, tak jak czynię to dziś. O 22.00 grzecznie leżę w łóżku. Zdrowo się odżywiam, dużo śpię, bo chcę, aby moje ciało wytrzymało trudy gry na korcie. Nie zamierzam grać tak długo w debla jak Martina Navratilova, do pięćdziesiątki zapewne nie dociągnę, ale tenis wciąż sprawia mi przyjemność" – mówi Japonka.