Tomasz Lorek z Melbourne
Federer lubi tenis z dawnych lat, z epoki wielkich Australijczyków, Roda Lavera i Kena Rosewalla. – Gdyby nie poświęcenie i determinacja tamtych mistrzów, nie byłoby dzisiejszych wysokich apanaży i luksusowych warunków pracy dla tenisistów. Jestem im za to dozgonnie wdzięczny – mówi Szwajcar.
Był taki moment w jego życiu, kiedy mógł zostać Australijczykiem. Tata Robert miał ofertę pracy w przemyśle farmaceutycznym na australijskim rynku. Roger pamięta rafę koralową, lasy deszczowe w stanie Queensland, piękne plaże. Przyznaje, że zawsze, kiedy ląduje na lotnisku Tullamarine w Melbourne, jego myśli krążą wokół przyjaciela z lat młodości, Petera Cartera. Ten rodowity Australijczyk pracował jako trener w Szwajcarii. Był ważny dla Rogera nie tylko dlatego, że szlifował jego grę, ale oswajał go też z kulturowym podłożem krajów, do których podróżowali. Opowiadał o historii, uczył zaradności, pokazywał, jak pracować w ciszy z aparatem fotograficznym w ręku. A że uczeń był wrażliwy, to nic dziwnego, że wyrósł na mężczyznę, który docenia różnorodność świata.
– Carter był dla mnie jak latarnia morska. Potrafił interesująco opowiadać o poszukiwaczach złota w australijskim Ballarat, poławiaczach pereł z Dubaju, alpinistach z Czech czy jaskiniach na Tasmanii. Jego śmierć była dla mnie szokiem – wspomina Szwajcar.
W 2002 roku Carter zginął w wypadku samochodowym w Afryce, też bliskiej sercu Federera. Jego matka Lynette urodziła się w RPA. – Jestem włóczęgą, lubię płodozmian, odkrywanie świata jest cudowne. Afryka to miejsce, w którym można lepiej zrozumieć sens życia. Ogromne przestrzenie, spokój, cisza, bliskość przyrody, człowiek zwalnia tempo – twierdzi Roger.