Wiktoria – mistrzyni szarej strefy

O tytuł zagrają w sobotę Wiktoria Azarenka i Na Li. Miejsce w finale ma już także Novak Djoković.

Publikacja: 24.01.2013 22:04

Krótko będzie się wspominać serwisy, loby, forhendy i woleje z 11. dnia turnieju. Wiktoria Azarenka pokonała amerykańską nastolatkę Sloane Stephens 6:1, 6:4, Na Li zwyciężyła Marię Szarapową 6:2, 6:2, Novak Djoković wygrał z Davidem Ferrerem 6:2, 6:2, 6:1. Trzy półfinały, we wszystkich tenisowych emocji jak na lekarstwo.

Były za to emocje pozatenisowe, zapewniła je przede wszystkim Azarenka. Powód dała w drugim secie, gdy prowadziła z Amerykanką 5:3, serwowała i zamiast gładko zakończyć grę, jęła marnować piłkę meczową jedną po drugiej.

Gdy doszła do pięciu, jej młoda rywalka pojęła, że trzeba skorzystać z szansy, i się udało – 5:4 straty odrobione. Sloane zaczęła się przygotowywać do serwisu, gdy zobaczyła, że jej rywalka prosi o przerwę medyczną. Sędzia się zgodził, Wiktoria zniknęła na zapleczu kortu na ponad 10 minut, gdy wróciła, zagrała znów z pełną mocą i wygrała 6:4.

Nie da się ukryć – moment tej prośby i okoliczności jej sformułowania wzburzyły wielu komentatorów, a także widzów. Debata rozgorzała na żywo we wszelkich mediach, nie wyłączając Twittera. Większość opinii była jednoznaczna – Białorusinka, wołając lekarza, zastosowała wybieg taktyczny, łamiąc nie tyle reguły ITF, ile niepisany kod etyczny.

Azarenka nie rozwiała wątpliwości podczas krótkiej rozmowy po meczu. – Cóż, prawie zgotowałam sobie wpadkę roku, miałam tak dużo niewykorzystanych szans, czułam się trochę przytłoczona, byłam krok od finału, a nerwy dały znać o sobie – mówiła.

Ale nerwy i przytłoczenie to nie są powody, by żądać pomocy lekarskiej. Tenisistka szybko to pojęła i podczas oficjalnej konferencji mówiła już tylko o kontuzji żeber i kolana, trudościach z oddychaniem. Medycy z WTA Tour potwierdzili tę wersję, dodali, że zaliczyli jej dwie przerwy pięciominutowe (osobno na kolano i żebro), ale niewielu przekonali.

Trener Amerykanki David Nainkin mówił, że to po prostu naciąganie przepisów, szara strefa tenisa, w której można legalnie oszukiwać. Mats Wilander twierdził, że najwyższy czas zmienić te reguły, bo psują tenis.

Tylko Sloane Stephens zachowała dobry humor. – W tym turnieju w czterech meczach moje rywalki brały przerwy medyczne. Bywało, że podczas takich przerw szły do łazienki. To mnie nie rusza. To po prostu jest teraz trendy – mówiła ze śmiechem.

Przed nią, mimo porażki, rysuje się świetlana przyszłość. Awansuje na 17. miejsce na świecie, jej agent już mówi o nowych kontraktach, amerykańska federacja tenisowa (USTA) gwarantuje trenerów i korty w regionalnym centrum w Carson w Kalifornii. – Sukces mnie nie zmieni. Teraz jadę na wesele mojej fryzjerki – odpowiedziała Sloane na pytanie o najbliższe plany.

Finał Azarenka–Na Li zapowiada się lepiej niż półfinały. Grały ze sobą dziewięć razy, 5-4 prowadzi Białorusinka, ale oba wcześniejsze mecze w Wielkim Szlemie (Australian Open 2012 i Roland Garros 2011) wygrała Na Li. Obie mają po jednym tytule, znacząca jest tylko różnica wieku, Chinka osiąga szczyty tenisa o kilka lat później niż jej rywalka. Po tym, co pokazała w meczu z Szarapową (po prostu robiła, co chciała, zagrała naprawdę wielkie spotkanie – twierdziła Rosjanka), jej szanse nie wyglądają źle. Wiadomo także, że Na Li będzie miała wsparcie publiczności, historia z przerwą medyczną być może przekonała niezdecydowanych.

Kobiecy finał zostanie rozegrany na Rod Laver Arena w sobotę o 9.30 czasu polskiego. Potem o tytuł zagrają debliści: bracia Bryanowie kontra Holendrzy Robin Haase i Igor Sijsling. Para nr 1 kontra para przypadkowa, która pokonała w półfinale hiszpańskich mistrzów Masters. Amerykańscy bliźniacy mają w Melbourne pierwszą szansę poprawienia rekordu 12 wielkoszlemowych zwycięstw, jaki dzierżą wspólnie z legendami australijskiego debla Tonym Roche'em i Johnem Newcombe'em.

Finał męski tradycyjnie odbędzie się w niedzielę, także wieczorem czasu lokalnego. Zagra w nim Novak Djoković, jak powszechnie oczekiwano. Półfinał Serba z Ferrerem trwał niecałe półtorej godziny i w zasadzie na tym powinno się poprzestać, żeby za bardzo nie ranić Hiszpana. Po spotkaniu żal z powodu nieobecności Rafaela Nadala odżył z wyjątkową siłą.

Nie było krzty emocji w meczu, który obiecywał przynajmniej trzy zacięte sety, wiele długich wymian i odważnych akcji, bo Ferrer to wojownik. Było zaś tak, że Hiszpan oddawał Serbowi szybko wszystkie szanse przełamania serwisu, jakie pojawiały się na horyzoncie. Siedem ich było, wszystkie Djoković wziął i wygrał z uśmiechem na ustach. Wanna z lodem nie była potrzebna.

– Czułem się bardzo komfortowo od pierwszej piłki. Chciałem być agresywny i skuteczny, i byłem. To jeden z moich najlepszych meczów w Wielkim Szlemie – mówił Novak, gdy już przekazał zwyczajowe uprzejmości pod adresem rywala. – Lepiej zagrać gorzej w półfinale niż w pierwszej rundzie – pocieszał się Hiszpan, choć wyglądało na to, że styl porażki mocno go sfrustrował.

Godzinę po półfinale Novak Djoković znów był na Rod Laver Arena. Włożył zabawny kostium medyka i udzielał pomocy swemu przyjacielowi Henry'emu Leconte walczącemu w rozgrywkach mistrzów-seniorów. Ludzie się śmiali, a niektórzy dziennikarze napisali, że była to najtrudniejsza praca, jaką Novak miał do zrobienia w czwartkowy wieczór.

Turniej pokazuje Eurosport

Mężczyźni – 1/2 finału: N. Djoković (Serbia, 1) – D. Ferrer (Hiszpania, 4) 6:2, 6:2, 6:1.

Debel mężczyzn – 1/2 finału: B. Bryan, M. Bryan (USA, 1) – S. Bolelli, F. Fognini (Włochy) 6:4, 4:6, 6:1; R. Haase, I. Sijsling (Holandia) – M. Granollers, M. Lopez (Hiszpania, 3) 7:5, 6:4.

Kobiety – 1/2 finału: W. Azarenka (Białoruś, 1) – S. Stephens (USA, 29) 6:1, 6:4; Na Li (Chiny, 6) – M. Szarapowa (Rosja, 2) 6:2, 6:2.

TENIS
Australian Open. Hurkacz szuka wersji 2.0. Takiego meczu dawno nie zagrał
Tenis
Australian Open. Trudna noc polskiego kibica, nadzieje były większe
Tenis
Australian Open. Iga Świątek zagrała trochę rocka, ale nie wszyscy to widzieli
Tenis
Maja Chwalińska. Tenisistka inna niż wszystkie
Tenis
Australian Open. Aryna Sabalenka cała w skowronkach, Maja Chwalińska jeszcze poczeka