Krótko będzie się wspominać serwisy, loby, forhendy i woleje z 11. dnia turnieju. Wiktoria Azarenka pokonała amerykańską nastolatkę Sloane Stephens 6:1, 6:4, Na Li zwyciężyła Marię Szarapową 6:2, 6:2, Novak Djoković wygrał z Davidem Ferrerem 6:2, 6:2, 6:1. Trzy półfinały, we wszystkich tenisowych emocji jak na lekarstwo.
Były za to emocje pozatenisowe, zapewniła je przede wszystkim Azarenka. Powód dała w drugim secie, gdy prowadziła z Amerykanką 5:3, serwowała i zamiast gładko zakończyć grę, jęła marnować piłkę meczową jedną po drugiej.
Gdy doszła do pięciu, jej młoda rywalka pojęła, że trzeba skorzystać z szansy, i się udało – 5:4 straty odrobione. Sloane zaczęła się przygotowywać do serwisu, gdy zobaczyła, że jej rywalka prosi o przerwę medyczną. Sędzia się zgodził, Wiktoria zniknęła na zapleczu kortu na ponad 10 minut, gdy wróciła, zagrała znów z pełną mocą i wygrała 6:4.
Nie da się ukryć – moment tej prośby i okoliczności jej sformułowania wzburzyły wielu komentatorów, a także widzów. Debata rozgorzała na żywo we wszelkich mediach, nie wyłączając Twittera. Większość opinii była jednoznaczna – Białorusinka, wołając lekarza, zastosowała wybieg taktyczny, łamiąc nie tyle reguły ITF, ile niepisany kod etyczny.
Azarenka nie rozwiała wątpliwości podczas krótkiej rozmowy po meczu. – Cóż, prawie zgotowałam sobie wpadkę roku, miałam tak dużo niewykorzystanych szans, czułam się trochę przytłoczona, byłam krok od finału, a nerwy dały znać o sobie – mówiła.