Korespondencja z Melbourne
Jo – Wilfried Tsonga, finalista Australian Open 2008, postanowił być oryginalny i ogłosił, że tenisistki mają trudniej. – W kobiecym tenisie nie ma takiej regularności, nie ma wielkiej czwórki na szczycie, bo panie są bardziej niestabilne emocjonalnie. Chyba same dziewczyny przyznają mi rację, że mają wielkie huśtawki nastrojów. Wiem, to wszystko przez hormony. My, faceci, jesteśmy szczęściarzami, bo nie mamy tylu burz hormonalnych. Dlatego zawsze jesteśmy dobrze przygotowani – powiedział Francuz po porażce w ćwierćfinale z Rogerem Federerem.
Pat Cash, mistrz Wimbledonu ’87, dwukrotny finalista Australian Open, nie tylko go poparł, ale przelicytował. – Nie dziwię się, że w czwartek wieczorem były jeszcze bilety na finał singla pań. Za 294 dolary i 90 centów w cenie biletu powinny jeszcze pojawić się darmowe zatyczki do uszu. Przecież panna Decybel (czyli Wiktoria Azarenka – red.) jest nie do zniesienia – mówił. A publiczność australijska w ostatniej dekadzie żadnej mistrzyni singla nie przyjęła tak chłodno jak Azarenki. Chodziło oczywiście o słynną już przerwę medyczną w jednym z kluczowych momentów półfinału ze Sloane Stephens. Sympatia publiczności w finale była zdecydowanie po stronie Chinki Na Li, nie tylko dlatego, że tytularny sponsor Australian Open od 2002 roku, KIA Motors, chętnie sprzedawałby jeszcze więcej aut w Państwie Środka.