To był czwarty tytuł Serba w Australii, trzeci z rzędu, co było wyczynem oglądanym poprzednio w latach 60. Ostatni mecz z Andym Murrayem przywołał raz jeszcze najważniejszą cechę tenisa Djokovicia – nieustępliwość.
Zanim mistrz podniósł w górę puchar i mógł wypowiedzieć słowa podziękowań, przechodził gemy i sety, w których zwycięstwo wcale nie było bliskie. Murray nie jest już z tych, którzy nie wytrzymują stresu finału Wielkiego Szlema. Szkot to jest rywal, który nie odda piędzi kortu za darmo, który chce pierwszy atakować i rządzić wymianami. W niedzielę też długo rządził, aż sprowokował Serba do myśli, że nawet najlepsza gra w defensywie nie musi oznaczać sukcesu.
Trochę pomogła Djokoviciowi kontuzja stopy Murraya, echo za długiego meczu Szkota z Rogerem Federerem. W takich meczach nie ma zbędnej litości. Serb przyspieszył grę, dodał uderzeniom siły i precyzji.
– Kiedy grasz z jednym z największych rywali w finale Wielkiego Szlema i widzisz, że rywal jest w formie, jest powód, by się starać – tłumaczył zwycięzca.