Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF) wspólnie z ATP Tour i WTA Tour oraz organizatorami Wielkiego Szlema przystępują w 2013 roku do programu wdrożenia paszportów biologicznych dla każdego tenisisty i tenisistki.
Paszport ten jest elektronicznym zapisem istotnych wskaźników krwi, których zmiany w czasie pozwalają na wykrycie stosowania niedozwolonych substancji. To nowa jakość w walce z dopingiem na kortach. Dotychczasowe metody – standardowe badanie próbek moczu i, znacznie rzadziej, krwi, zwykle w czasie turniejów, w praktyce nie były zbyt skuteczne.
Od czasu do czasu świat słyszał o wpadkach, których bohaterami byli Petr Korda, Greg Rusedski, Richard Gasquet, Guillermo Coria, Mariano Puerta lub Martina Hingis, częściej gdzieś w tle pojawiały się mniej znane nazwiska (ostatnio Barbora Zahlavova-Strycova), ale zagrożenia raczej lekceważono, nawet jeśli Guy Forget mówił głośno, że już dawno temu grał z rywalami na dopingu, a Andre Agassi i John McEnroe przyznawali się do występków, ale po karierze.
Kontroli w tenisie nie było dużo. W 2011 roku pobrano 2150 próbek moczu, rok później tylko o 35 więcej. Dwa lata temu wykonano 131 badań krwi (21 poza zawodami), w roku olimpijskim 124 (63 poza czasem rywalizacji). Nie ma porównania z kolarstwem: 3314 samych testów krwi w okresie poza wyścigami w 2011 roku.
– Mam wrażenie, że 6–7 lat temu badano mnie znacznie częściej – mówił podczas Masters w Londynie Andy Murray. – Nie byłem badany od ponad pół roku – stwierdził niedawno Novak Djoković. Obaj potwierdzili, że są zwolennikami wprowadzenia paszportów biologicznych, podobnie jak Roger Federer i inni, wcale liczni, którzy nie boją się mówić, że problem jest i nie da się go zamieść pod dywan.