Krzyki i gesty Janowicza na australijskich i amerykańskich kortach są z historycznej perspektywy tylko bladą powtórką widowisk, które w złotych latach 70. i 80. fundowały widzom sławy tenisa.
Liderem w tej specjalności po wsze czasy pozostanie Ilie Nastase. Rumun szedł niemal na każdy mecz jak na wojnę, nieraz przygotowywał specjalną broń. Świadkowie pamiętają: potrafił schować pod koszulką T-shirt, na którym miał wymalowany sugestywnie wyprostowany środkowy palec. I pokazywał z uśmiechem rysunek, gdy uznał, że przyszła właściwa chwila.
Był zasłużenie nazywany tenisowym Księciem Klownów. Potrafił cisnąć butem w sędziego za wywołanie błędu stóp. Wrzeszczał, klął i prowokował, ale miał też dar pozyskiwania widowni, dlatego w 1979 roku podczas US Open, gdy grał ze swym najzdolniejszym następcą Johnem McEnroe, doszło do tego, że kibice pod groźbą rozruchów zmusili organizatorów do zmiany decyzji o dyskwalifikacji.
Było tak: w czwartym secie Rumun stwierdził, że rywal zaserwował, zanim on się przygotował, sędzia dał jednak punkt Amerykaninowi. Dziesięć tysięcy ludzi zaczęło wrzeszczeć i sędzia przyznał gema McEnroe. Widzowie rzucali na kort, co mieli pod ręką, wezwano policję i po chwilowym uspokojeniu sytuacji Nastase miał serwować. Odmówił, ludzie bili brawo, sędzia po odczekaniu minuty ogłosił, że McEnroe wygrywa mecz.
Publiczność wpadła w furię, dyrektor turnieju obawiając się zamieszek zmienił decyzję, kazał tenisistom wracać na kort, zmienił także sędziego na stołku, ale Nastase przegrał.