Dzieci kapitana Hopmana

O awans do grupy światowej Pucharu Davisa Polska zagra we wrześniu z Australią. Kiedyś to była potęga, jej trenerzy i gracze w dużym stopniu stworzyli nowoczesny tenis.

Publikacja: 12.04.2013 00:38

Długo trzeba było czekać, by wreszcie przecięły się drogi polskiej drużyny, która zaczęła walczyć o skromne sukcesy w Pucharze Davisa w roku 1925 z tymi, którzy od 1905 roku  zdobyli sławny Puchar 28 razy.

Kto choć trochę interesował się historią tenisa, ten wie  – Australia to był kraj bijących rekordy mistrzów i mistrzyń Wielkiego Szlema. Wychowanych gdzieś daleko, ale zachowujących najlepsze tradycje starej gry na trawie – grających szybko, często przy siatce, z rozmachem i wyobraźnią.

Tenis został przywieziony do Australii w końcu XIX wieku przez bogatych angielskich osadników i inaczej, niż w ojczyźnie tej gry, stał się zajęciem mas. Dystans do starego świata miał dobre strony.

Australijski styl w tenisie to był atak i znakomite woleje. Dzisiaj już mało kto tak gra

Akhurst i Brookes

Australijczycy budowali swą tenisową historię bez społecznych tarć i pamiętają o pierwszych mistrzach. Puchar dla najlepszej w wielkoszlemowym turnieju Australian Open nazywa się Daphne Akhurst Memorial Cup.

Pani Akhurst, z zawodu nauczycielka muzyki, była też tenisistką tak dobrą, że w czasie krótkiej kariery wygrała cztery razy mistrzostwa Australazji między 1926 i 1930 rokiem. Po ślubie zrezygnowała z gry, zmarła młodo przy porodzie pierwszego dziecka.

Puchar Australian Open dla mężczyzn nosi imię Normana Brookesa – pierwszego mistrza Wimbledonu spoza Wysp Brytyjskich, w 1906 roku. Brookes był symbolem tego, co później zawsze pokazywał australijski tenis – waleczności, odwagi i jeszcze długowieczności.

Jego karierę sportową, w której były największe sukcesy na kortach Wimbledonu, Australii i pięć zwycięstw w finale Pucharu Davisa (ostatnie w 1919 roku) przedzieliła I wojna światowa, podczas której służył w armii brytyjskiej w stopniu kapitana, zasłużył na Legię Honorową, a po latach dostał tytuł szlachecki.

Powstał w tenisie styl australijski. Jego podstawy to agresywna gra przy siatce poparta znakomitymi wolejami. Na Antypodach tworzyły się i niekiedy utrwalały także zupełnie nowe pomysły taktyczne, które przejmował świat. To Vivian McGrath, doskonały tenisista z lat 30., wymyślił, żeby odbijać piłkę oburęcznym bekhendem, co potem naśladował z powodzeniem jego równie zdolny rodak John Bromwich. Ten sam McGrath miał też powielany przez innych zwyczaj, by serwować z dwiema piłkami w dłoni (jak trafił w karo, jedną piłkę rzucał za siebie, co dziś byłoby niedopuszczalne, ale wtedy się podobało).

Bromwich zaczął odbijać piłki oburącz z obu stron kortu. Jimmy Connors i potem całe zastępy tenisistek powielały i powielają dziś tę szkołę, zapewne nie wiedząc, że jej kanony wymyślono gdzieś daleko za oceanami w latach 30. i 40.

Po Australijczykach pozostanie też na zawsze deblowy sposób ustawienia, w którym serwujący staje blisko środka linii i posyła podanie nad plecami partnera przykucniętego nisko – bo na kierunku serwisu. Dziś to rzadkość, ale jeszcze stosowana przez co odważniejsze deble.

Tenis jak obóz

Wymieniać australijskich mistrzów z przeszłości można długo. Wielu z nich łączy jedno nazwisko – Harry'ego Hopmana. Rod Laver, Roy Emerson, Frank Sedgman, Fred Stolle, Neale Fraser, Ken Rosewall, Mal Anderson, John Newcombe, Tony Roche i wielu, wielu innych – wszyscy wyszli spod ręki człowieka, który jako kapitan drużyny daviscupowej w latach 1939–1967 dał Australii 22 zwycięstwa.

Spuścizna trenerska Hopmana przerosła jego własne osiągnięcia, które też były znaczące: trzy singlowe finały Australian Open, pięć tytułów wielkoszlemowych w mikście (cztery najpierw z narzeczoną, potem z żoną Nell, jeden z Alice Marble), dwa zwycięstwa deblowe.

Jednak Hopman zostanie na zawsze tym twardym, niekiedy kontrowersyjnym kapitanem, który traktował tenis jak obóz wojskowy, tylko zamiast karabinów i kul dawał swym żołnierzom rakiety i piłki. Miał autorytet zbudowany na prostej zależności – gdy uznał, że jakiś gracz nie ma odpowiedniej postawy i wytrzymałości, to znikał on bez śladu z głównego nurtu światowego tenisa.

O jego wymaganiach odnośnie dyscypliny krążyły legendy. Wprowadzał godzinę policyjną, karał za zły dobór widelca do kolacji lub brak marynarki, gdy tego wymagały okoliczności.

Uczył przestrzegania zasad protokołu i dobrych manier. Jego wybory do drużyny jednak niemal zawsze były trafne, a wychowankowie wspominali, że czasem słyszeli rady we śnie: – Uspokój się i wal po liniach. I tak robili.

Złota era

Hopman lubił, by każde uderzenie, dalekie czy kierunkowe, było po to, by wywrzeć presję na rywalu. Wszyscy jego słynni wychowankowie powtarzali: – Może nie miał lepszej strategii od innych, ale kiedy przychodziło do zderzenia osobowości na korcie i porównania stylów gry, zawsze świetnie wiedział, co należy zrobić. Wierzył w ciężki trening. Zawsze się upewniał, czy wszystko robimy jak należy. I nigdy nie było z nim nudy – mówił legendarny Rod Laver, ten, który dwa razy zdobył pełnego Wielkiego Szlema, jako amator (1962) i zawodowiec (1969).

O czasach Hopmana słusznie mówiono jako o złotej erze australijskiego tenisa. Oprócz Lavera zachwycał przecież świat Sedgman (22 zwycięstwa w Wielkim Szlemie w latach 50.), był niezmordowany Rosewall (23 tytuły wielkoszlemowe) z karierą trwająca przez 25 lat – od 1952 do 1977 roku.

Niezwykłą tenisistką okazała się Margaret Smith Court (62 tytuły w Wielkim Szlemie – rekord świata), dziś wielebna Court z zawodu pastor. Niewiele mniej osiągnęła Evonne Goolagong-Cawley w latach 1973–1978.

Neale Fraser, dwukrotny mistrz US Open, zastąpił Hopmana i od 1970 roku przez 24 lata prowadził Australię w Pucharze Davisa.

Mistrz-dozorca

Byli silni razem i osobno, ulubieniec Wimbledonu John Newcombe i twardziel Tony Roche, który potrafił wygrać Roland Garros, a następnie stał się trenerem szkolącym sławy, m.in. Rogera Federera, Lleytona Hewitta i Pata Raftera. Byli inni. W Holu Sławy światowego tenisa jest kilkadziesiąt australijskich nazwisk.Ale choć Pat Cash, Rafter i Hewitt zdobywali jeszcze tytuły wielkoszlemowe w późniejszych latach, to za ostatni błysk złotej ery uważać można zwycięstwo Marka Edmondsona w Australian Open w 1976 roku.

Było to wyjątkowe, ostatnie zwycięstwo Australijczyka w Wielkim Szlemie na własnej ziemi. Edmondson był wtedy zaledwie 212. tenisistą świata, w półfinale pokonał dwa razy starszego, 41-letniego Rosewalla, w finale broniącego tytułu Newcombe'a.

Na mecze jeździł tramwajem. Kilka tygodni wcześniej czyścił mopem podłogę w szpitalu – dzięki siostrze pielęgniarce dorabiał do pensji sportowca. Fotoreporterzy kazali mu pozować z miotłą i wiadrem, pisali w nagłówkach o mistrzu-dozorcy albo mistrzu-cieciu.

W roku jego zwycięstwa Australian Open jeszcze był tym zapomnianym Wielkim Szlemem, trochę ignorowanym przez Europę i Amerykę, bo kto słyszał grać tak daleko, do tego tuż po Bożym Narodzeniu, o główną nagrodę wynoszącą zaledwie 7500 dolarów.

W kraju wielu mistrzów rakiety (w pierwszej 50 rankingu było wówczas dziesięciu Australijczyków) zwycięstwo Edmondsona było niezwykłe,  wyszło z ducha egalitaryzmu tamtejszego tenisa.

Znany amerykański dziennikarz tenisowy Bud Collins powiedział potem, że „nie ma siły, by kiedykolwiek coś takiego się powtórzyło".

Nie powtórzyło się. Tenis australijski, tak żywy, pełen inwencji i dynamiki zaczął gasnąć z przyczyn, które do dziś trudno wyjaśnić. Jedni mówią o rosnącej konkurencji w nowych obszarach świata, inni o zmianach samego tenisa, który dając większe nagrody i splendory pozbawił się tak cenionej w Australii spontaniczności, stał się jeszcze jedną ciężką pracą.

Działacze australijscy twierdzą, że sprawa jest prosta – kiedyś Australia miała najwięcej kortów na głowę mieszkańca i największy na świecie udział grających w tenisa w społeczeństwie. Teraz nie ma. W okolicach Sydney w ciągu minionych 20 lat zniknęło 90 procent kortów. Nawet emigranci nie zastąpią tej luki.

Pozostaje legenda o dzieciach kapitana Hopmana, legenda, którą warto pamiętać.

Długo trzeba było czekać, by wreszcie przecięły się drogi polskiej drużyny, która zaczęła walczyć o skromne sukcesy w Pucharze Davisa w roku 1925 z tymi, którzy od 1905 roku  zdobyli sławny Puchar 28 razy.

Kto choć trochę interesował się historią tenisa, ten wie  – Australia to był kraj bijących rekordy mistrzów i mistrzyń Wielkiego Szlema. Wychowanych gdzieś daleko, ale zachowujących najlepsze tradycje starej gry na trawie – grających szybko, często przy siatce, z rozmachem i wyobraźnią.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Tenis
Porsche nie dla Igi Świątek. Jelena Ostapenko nadal koszmarem Polki
Tenis
Przepełniony kalendarz, brak czasu na życie prywatne, nocne kontrole. Tenis potrzebuje reform
Tenis
WTA w Stuttgarcie. Iga Świątek schodzi na ziemię
Tenis
Billie Jean King Cup. Polki bez awansu
Tenis
Billie Jean Cup w Radomiu. Jak wygrać bez Igi Świątek?