Mistrz i mistrzyni dostaną w Paryżu po 1,5 miliona euro, odpadający w pierwszej rundzie zarobi 21 000, para deblowa 8 000. Nigdy tak dobrze nie płacono, zwłaszcza pokonanym. Pula nagród wzrosła do ponad 21 mln euro (z poziomu 18,7 mln w 2012 roku), a to dopiero początek wieloletniego planu podwyżek.
Roland Garros nie płaci najwięcej, dyrektor turnieju Gilbert Ysern przyznał, że nie doścignie Londynu, Nowego Jorku i Melbourne. Wimbledon powiększył pulę o 40 procent, do 22,56 mln funtów. W US Open zapłacą we wrześniu 33,6 mln dolarów (za cztery lata 50 mln), w Australian Open wydano na początku roku 30 mln dolarów australijskich.
Gra w Wielkim Szlemie, nawet krótka, to dziś dla wielu tenisistek i tenisistów podstawa całorocznego bytu. Zasady ogólne, wyznaczone przez Komitet Wielkiego Szlema i Międzynarodową Federację Tenisową, są znane: w drabinkach singlowych jest po 128 miejsc, w deblowych – po 64, w mikście – 32. Dobry ranking to podstawa, daje z automatu (weźmy przykład Roland Garros) 104 miejsca najlepszym singlistom, 108 singlistkom, decyduje o 57 miejscach w turniejach deblowych pań i panów oraz 26 w mikście. Ten dobry ranking trzeba mieć we właściwej chwili, konkretnie na sześć tygodni przed pierwszym meczem. Przed Paryżem oznaczało to 15 kwietnia. Łukasz Kubot miał szczęście, że zdążył. Z dzisiejszym rankingiem byłby skazany na eliminacje.
Resztę drabinki zapełniają zwycięzcy kwalifikacji oraz gracze z dzikimi kartami (zaproszeniami). Z kwalifikacji męskich do turnieju głównego awansuje w Roland Garros 16 tenisistów, z kobiecych – 12 tenisistek. Na singlowe dzikie karty rozdawane przez Francuską Federację Tenisową zostaje po 8 miejsc, na deblowe po 7 i jeszcze 6 w mikście.
Dzikie karty to stary wynalazek, który kiedyś służył wspieraniu mistrzów po kontuzjach lub wyjątkowych talentów, a teraz stał się także sposobem finansowego wspomagania tenisistów w krajach Wielkiego Szlema.