Korespondencja z Paryża
Czwórka a być może piątka Polaków w drugiej rundzie Wielkiego Szlema - kiedyś taka dawka musiałaby nam wystarczyć na cały rok, dziś dostaniemy ją w dwa dni w Paryżu. Najtrudniejsze zadanie ma do wykonania Michał Przysiężny, który zmierzy się w czwartek z Francuzem Richardem Gasquetem. Krążą na innych tenisowych orbitach, Francuz od lat jest w światowej czołówce, Polak do turnieju głównego awansował po szczęśliwych eliminacjach. „Właściwie powinno mnie tu nie być. W drugiej rundzie rywal miał meczbole, jeden taki, że smecz wydawał się formalnością. Zrobił jednak coś dziwnego i wygrałem" - mówił Przysiężny już po pierwszym zwycięstwie w turnieju głównym.
Z Gasquetem łączy go jedno - obaj nie spełnili oczekiwań. Przysiężnego Wojciech Fibak dawno temu nazwał polskim Federerem, Gasquet był cudownym dzieckiem, na okładkę pisma „Tennis de France" pierwszy raz trafił, gdy miał 9 lat. Od tamtej pory wygrał wiele meczów, pokonał w Monte Carlo Rogera Federera, był w półfinale Wimbledonu, ale to mało jak na ten cudowny jednoręczny bekhend, najpiękniejszy w męskim tenisie obok Tommy'ego Haasa (co ciekawe w obu przypadkach estetyczny zachwyt musi nam wystarczyć, bo ani Francuz, ani Niemiec wielkich turniejów nie wygrali).
Gasquet jeszcze raz w karierze był na czołówkach francuskich gazet i to nie tylko stron sportowych. W roku 2009, przed turniejem w Miami wpadł podczas kontroli antydopingowej, bo zażywał kokainę. Dyskwalifikacja była symboliczna, potężna francuska firma Lagardere (obecnie czuwa nad finansowymi interesami sióstr Radwańskich i Janowicza) po kilkudniowym wahaniu zmobilizowała wszystkie środki prawne, by obronić sportowca, który co prawda nie dał dobrego przykładu młodzieży, ale przecież zbłądził tylko na jedną noc w dyskotece. I udało się, choć z tłumaczeń prawników w jaki sposób kokaina znalazła się w organiźmie tenisisty śmiała się cała Francja. Gasqueta po tym jak już się przyznał, odizolowano od świata, miał nic nie mówić, robili to za niego fachowcy od prawa i ratowania wizerunku. Ta taktyka okazała się skuteczna, Trybunał Arbitrażowy do spraw Sportu zatwierdził sześciotygodniową dyskwalifikację Francuskiej Federacji Tenisowej i Richard wrócił do życia.
Obecnie jest dziewiątym tenisistą rankingu ATP, w turnieju Roland Garros gra po raz dziesiąty, dwa lata temu był w 1/8 finału. Początek tego roku na kortach ziemnych miał słaby, w Rzymie przegrał z Jerzym Janowiczem. „Taktyka w meczach z Francuzem jest prosta - trzeba grać jak najmniej na jego bekhend, ale ja nie jestem z tych, którzy grają dobrze, gdy za dużo myślą. Wolę zdać się na intuicję" - mówi Przysiężny. Polski tenisista ma już 29 lat, to ostatni moment na spektakularny sukces. Jeśli się nie uda, być może już do końca kariery pozostanie mu „piekło challengerów", jak sami gracze nazywają cykl turniejów drugiej kategorii. Trochę szkoda takiego talentu na prowincjonalny teatr.