Polak nie przeskoczył kolejnego wysokiego progu, choć znów zostawił wrażenie, że go na to stać. Wygrać z kimś tak solidnym jak Szwajcar było jednak trudno, przede wszystkim dlatego, że Wawrinka dobrze odrobił pracę domową. Świetnie wiedział kiedy i jak Janowicz gra skróty, kiedy mocno atakuje forhendem, kiedy trochę traci pomysł na grę. Przygotowanie taktyczne – czytaj: bardzo poważnie traktowanie polskiego rywala naprawdę się opłaciło.
Zapowiedzi, że dziesiąty tenisista świata jest trochę zmęczony długim rozbiegiem przed Paryżem, że trochę chory, też nie znalazły potwierdzenia. Energii Stanislasowi nie zabrakło, siły serwisu także. Wsparcie trybun też chyba było po jego stronie, kamery wychwyciły, że brawo bił nawet ojciec Rogera – pan Robert Federer.
Widzieliśmy więc ciekawą tenisową wojnę, wedle przewidywań dość długą, choć pierwszy set zapowiadał blitzkrieg. Janowicz chciał być konsekwentny za wszelką cenę: mnożył skróty i piłki pod linię końcową, ale na skróty tego dnia wygrać się nie dało. Przegrał w 24 minuty. Potem było znacznie lepiej, a piękny powrót od stanu 3:5 do 6:6, po wygrany tie-break, przez następną godzinę z okładem kazał wierzyć w kolejne odmiany wyniku.
Odmian nie było. Wawrinka konsekwentnie trzymał się planu, grał świetne returny, oddawał pole tylko wtedy, gdy Polak naprawdę wznosił się na szczyty umiejętności. Mecz rozstrzygnął się mniej więcej w połowie czwartego seta. Trochę rozkojarzenia Jerzyka przy podaniu, trochę pech – niezbyt udane dwa smecze w zachodzącym słońcu, wreszcie kolejny podwójny błąd serwisowy i nagle zamiast wygranego gema – strata, 3:2 dla Wawrinki.
Szwajcar grał za dobrze, by nie utrzymać tej przewagi. Spróbował nawet od razu zaatakować, wygrać raz jeszcze przy podaniu Jerzyka, ale Janowicz, nawet prawie pokonany, miał czym oddać ciosy. Gdy jednak Wawrinka jeszcze raz przyspieszył odbicia przy stanie 5:3 – doczekał piłki meczowej. Dobry serwis, prosto w Szwajcara, odroczył wyrok, ale tylko na kilka chwil.