Reklama

Regulamin kolejki

Wimbledon to jest takie miejsce, w którym zdrowy rozsądek czasem przegrywa z rozsądkiem brytyjskim.

Publikacja: 29.06.2013 01:01

Korespondencja z Londynu

Niemal z każdego punktu widzenia ten wynalazek jest bez sensu – kolejka po bilety na korty Wimbledonu, „The Queue", miejsce święte dla wyznawców tenisa na trawie.

Kolejka, jak turniej, ma ponad 100 lat. Pierwszy rekord: w 1927 roku stało w niej 22 tysiące osób, 2 tysiące odeszło z kwitkiem. Przeniesiona kilka lat temu z twardego chodnika Church Road tuż obok, na pole golfowe, gromadzi codziennie około 6000 ludzi wierzących, że nocny koszmar da się uzasadnić zdobyciem jednego biletu na krzesełko kortu centralnego, kortu nr 1 lub 2.

„To część magii Wimbledonu, jego atmosfery i emocji" – mówią szefowie klubu. Trudno się z nimi zgodzić. Długość ogonka po bilety do teatru czy galerii raczej nie wyznacza wielkości sztuki.

W kolejce obowiązuje regulamin, wręczany razem z numerem porządkowym przez stewarda (honorowego, znaczy pracującego społecznie) lub studenta (pracującego za pieniądze).

Reklama
Reklama

Regulamin ten to przewodnik po 2–3 kilometrach trasy od wejścia do kasy Wimbledonu. Dla kolejkowiczów świat jest regulaminowo zredukowany do stania (wolno siedzieć), spania w małym namiocie (do dwóch osób), poruszania się krótkimi skokami zgodnie z nakazem stewardów i przestrzegania przepisów.

Wolno jeść, sikać w wyznaczonych miejscach i rozmawiać, a także kupować picie i jedzenie w pobliskich kioskach (tegoroczny przebój: koszerne barbecue). Wolno  patrzeć, jak tańczą hostessy sponsora, zamówić pizzę z miasta, ale tylko przez bramę nr 5.

Nie wolno wnieść więcej niż butelkę wina lub dwie puszki piwa, grać głośnej muzyki (cichą do 22.), rozpalać grilla lub ogniska, nosić japonek i mieć więcej niż jedną torbę o określonych precyzyjnie wymiarach maksymalnych. Nie wolno wychodzić z kolejki z innego powodu, niż za potrzebą lub do bankomatu oficjalnego banku mistrzostw. Bardzo nie wolno stać za kogoś. Najbardziej nie wolno przeskoczyć kolejności. Oporni są usuwani.

Na końcu jest nagroda: pobudka o 6 rano (stewardzi honorowi są bezwzględni), kolorowa opaska dla 1500 szczęśliwców, którzy zamienią ją w kasie około 9.30 za gotówkę na bilet na główny kort. Dla reszty nagrodą jest  wejściówka na teren turnieju i patrzenie, jak na korcie nr 7 grają deble juniorów z Malty i Irlandii.

Kolejka ma swoich artystów, poetów i malarzy, dokumentalistów i fotografów. Dwa lata temu miała wystawę w wimbledońskim muzeum.

Kolejka ma też swych przeciwników. W zeszłym roku był to chłopak, który stał przy wejściu w koszulce z napisem „JEZUS" i mówił: – Pamiętajcie o swoich grzechach. Obok niego honorowy steward z uśmiechem dodawał: – Miłego dnia.

Korespondencja z Londynu

Niemal z każdego punktu widzenia ten wynalazek jest bez sensu – kolejka po bilety na korty Wimbledonu, „The Queue", miejsce święte dla wyznawców tenisa na trawie.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Reklama
Tenis
Wim Fissette, trener Igi Świątek, dla „Rzeczpospolitej": Zawsze celem jest rozwój
Tenis
Po publikacji „Rzeczpospolitej” minister sportu reaguje na aferę w polskim tenisie
Tenis
Aryna Sabalenka – królowa twardych kortów
Tenis
Iga Świątek po US Open. Wróci jeszcze silniejsza
Tenis
Koniec marzeń. Iga Świątek nie zdobędzie drugiego tytułu w US Open, udany rewanż Amerykanki
Reklama
Reklama