Korespondencja z Londynu
Niemal z każdego punktu widzenia ten wynalazek jest bez sensu – kolejka po bilety na korty Wimbledonu, „The Queue", miejsce święte dla wyznawców tenisa na trawie.
Kolejka, jak turniej, ma ponad 100 lat. Pierwszy rekord: w 1927 roku stało w niej 22 tysiące osób, 2 tysiące odeszło z kwitkiem. Przeniesiona kilka lat temu z twardego chodnika Church Road tuż obok, na pole golfowe, gromadzi codziennie około 6000 ludzi wierzących, że nocny koszmar da się uzasadnić zdobyciem jednego biletu na krzesełko kortu centralnego, kortu nr 1 lub 2.
„To część magii Wimbledonu, jego atmosfery i emocji" – mówią szefowie klubu. Trudno się z nimi zgodzić. Długość ogonka po bilety do teatru czy galerii raczej nie wyznacza wielkości sztuki.
W kolejce obowiązuje regulamin, wręczany razem z numerem porządkowym przez stewarda (honorowego, znaczy pracującego społecznie) lub studenta (pracującego za pieniądze).