Wimbledon. Polskie sukcesy w Wimbledonie. Polacy wreszcie potrafią

Wimbledon. Agnieszka Radwańska, Łukasz Kubot i Jerzy Janowicz wygrali. W środę będzie polski męski ćwierćfinał

Aktualizacja: 01.07.2013 21:15 Publikacja: 01.07.2013 21:11

Agnieszka Radwańska: W ubiegłym roku był finał z Sereną Williams. Teraz Serena już odpadła, a Agnies

Agnieszka Radwańska: W ubiegłym roku był finał z Sereną Williams. Teraz Serena już odpadła, a Agnieszka wciąż gra. Jerzy Janowicz pierwszy raz jest w wielkoszlemowym ćwierćfinale. Ale ten sukces nie jest niespodzianką. Łukasz Kubot wróci do czołowej setki rankingu i zapewne zagra w US Open bez eliminacji

Foto: AFP

Krzysztof Rawa z Londynu

Dokładnie tam, gdzie w ćwierćfinałowej drabince miały stać wielkie nazwiska Roger Federer i Rafael Nadal, dziewczynki w zielonych bluzach umieściły między bluszczem na ścianie kortu centralnego żółte paski z czarnymi napisami: Łukasz Kubot i Jerzy Janowicz. Trzeba polubić poniedziałki.

Kubot pokonał Francuza Adriana Mannarino 4:6, 6:3, 3:6, 6:3, 6:4. Janowicz zwyciężył Austriaka Juergena Melzera 3:6, 7:6 (7-1), 6:4, 4:6, 6:4 i pierwszy w kronikach tenisa wielkoszlemowy ćwierćfinał Polaka z Polakiem stał się faktem. To oznacza, że będzie też polski półfinalista. Do tego Agnieszka Radwańska pokonała w pocie czoła Cwetanę Pironkową 4:6, 6:3, 6:3. Bułgarka okazała się godna swej groźnej sławy na trawie, ale sława Polki jest tu przecież większa i dziś zobaczymy ćwierćfinał Radwańska – Na Li.

Żeby już niemal nic nie poszło według przewidywań – w 1/8 finału odpadła Serena Williams, przegrała z Niemką (trochę polską) Sabine Lisicki 6:2, 1:6, 6:4. Mecz Radwańskiej z ubiegłoroczną mistrzynią nie powtórzy się więc w tegorocznym półfinale. O to miejsce w drabince zagrają Lisicki i Kaia Kanepi. Pozostałe pary to Petra Kvitova – Kirsten Flipkens oraz Sloane Stephens – Marion Bartoli. Pięć bywalczyń kontra trzy nowicjuszki.

Oba polskie męskie mecze miały pewną symetrię. Mordęga pięciu setów, oba zaczęły się i skończyły niemal w tym samym czasie (Janowicz był o 4 minuty szybszy). Trzeba było biegać w jedną i drugą stronę albo nie ruszać się z biura prasowego i dzielić uwagę w sali pełnej monitorów.

Większą ciekawość budził początkowo mecz Janowicza, bo to i ranking rywala wyższy, sława większa i głos bardziej donośny. Także kort nr 12 ma nieco większy prestiż, z racji nowej, dużej trybuny.

Polak zaczął źle. Returny niepewne, wymiany przegrywane, serwis niezbyt wydajny. Z Austriakiem naprawdę trudno było wygrać punkt – lewa ręka i spryt Melzera to naprawdę nie są bajki dla niegrzecznych dzieci.

Janowicz był w tym meczu w nastroju konfrontacyjnym, czasem trochę przypominał siebie z kortów Australian Open. Złościły go krzyki masażysty Melzera, który ochrypłym basem powtarzał: – Brawo, brawo Juergen! Złościła gestykulacja sędziego, który pokazywał, ile centymetrów piłka poszła w aut, albo zabraniał zmiany butów. Największą wojnę wydał maszynie do sygnalizacji dotknięcia piłki przy serwisie. – Jest popsuta, a w ogóle to niepotrzebna! – wołał w chwilach, gdy wskazywała błąd.

Nie można jednak zapominać, że w przypadku Polaka złość niekiedy pomaga. Pomogła w bardzo ważnym tie-breaku, pomogła, gdy trzeba było przetrwać trudne chwile. Juergen Melzer naprawdę zrobił, co mógł, by serwis i forhend Polaka nie zdominował wymian. Wiedział, jak grać, by Jerzemu było niewygodnie, by musiał robić nagłe zwroty, śmigać do skrótów i uderzeń pod końcową linię.

Masażystę austriackiego Janowicz uciszył małą parodią okrzyku „Brawo, Juergen” i szerokim uśmiechem, wimbledońską publiczność zdobył kilkoma sarkastycznymi uwagami (po angielsku) pod adresem własnym i sędziów. Melzera dało się w końcu pokonać tym, co zawsze: zajadłą walką do ostatniej piłki w ostatnim secie, w którym więcej zależało od pewności siebie niż od serwisu i returnu. Jerzy zwycięzca jak zawsze po chwili cichnie i kłania się widzom. Tym razem schował głowę w dłoniach, klękając na trawie, bo twardość charakteru nie była już potrzebna.

Wielki dzień polskiego tenisa! Kto zagra w finale Wimbledonu?

Nikt nie zwróciłby uwagi na Adriana Mannarino w cywilnym ubraniu, w sportowym też bardziej przypomina tenisistę rekreacyjnego, ale pozory mylą. Francuz dotarł do meczu o ćwierćfinał bez potężnego serwisu i mocnego forhendu, ale za to z szybką lewą ręką, przyzwyczajeniem do slajsów, wielką cierpliwością i stylem gry, który może zniechęcić każdego.

Łukasz Kubot nie mógł sobie pozwolić na chwilę przestoju, na pasywność albo niedbałe odbicia. Mannarino w takich chwilach natychmiast włączał swój zmysł taktyczny, wyczucie kortu. Nie uderzał mocno, uderzał precyzyjnie, jeszcze raz dowodząc, że tenis, nawet na trawie, nie jest grą siłaczy.

Role w tym meczu były jasno podzielone: Polak atakuje, Francuz gra z kontry. Polak biega do siatki, Francuz patrzy, czy minąć go górą, czy dołem. Nie ma w takim meczu wielkich przełomów, jest uporczywa walka o swoje. Kto ma słabsze pięć minut, przegrywa całego seta. Czeski trener Kubota Jan Stoces mówił, że dla niego ważne były wszystkie piłki, od pierwszej do ostatniej.

Oczywiście liczy się także dramaturgia. Polak był zdenerwowany jak chyba nigdy wcześniej, już rozgrzewka pokazała, jak bardzo mu zależy, jak ciąży mu świadomość, że takiej szansy może więcej nie być. Mannarino prowadził w setach 1-0, potem 2-1. To Kubot go gonił, wspierany czesko-słowacko-polskimi krzykami.

Kort nr 14, lubiany przez dziennikarzy, bo świetnie widoczny z redaktorskiej stołówki, zapełniła w większości publiczność brytyjska, a więc raczej obiektywna. Dlatego uprzejme brawa po wygranych akcjach dostawali obaj, ale też łatwo było miejscowych przekrzyczeć.
Kiedy Polak prowadził w decydującym secie 5:3 i 40-0 (serwował rywal), odezwały się nieśmiałe głosy Francuzów, ale gdy obejrzeliśmy ostatni zryw Mannarino, to radość z awansu Polaka i oczekiwanie na kankana już wisiały nad kortem. Trenerzy czescy szeptali, dziewczyny piszczały, aż w końcu sędzia powiedział te magiczne słowa: gem, set, mecz, Kubot, i można było świętować. Męskie łzy zmieszane z kroplami potu też padły, bo jak się nie wzruszać w takiej chwili.

Sabina Lisicki płakała do kamer BBC po meczu z Sereną Williams i przez łzy rzęsiste mówiła o szczęściu, o cudownym uczuciu. – Byłam tu, by walczyć o każdą piłkę, dałam z siebie wszystko, jestem niewiarygodnie szczęśliwa – mówiła.

Kto pyta w takich chwilach sportowca o kolejny mecz, o szansę w meczu w Kanepi, która pokonała Laurę Robson, ten się nie doczeka odpowiedzi. Szczęście przesłania wszystko.

Jerzy Janowicz po awansie do ćwierćfinału:

Miałem podobnie trudne mecze, choćby ten z Ernestsem Gulbisem rok temu, też zakończony po pięciu setach. Wygrałem w Melbourne z Somdevem Devvarmanem, przegrywając 0-2 w setach. To było kolejne wymęczone zwycięstwo. Wymęczone także dlatego, że kort był okropny, bez porównania gorszy od centralnego, ślizgałem się na nim za często, a piłki też odbijały się nierówno. Austriacki trener przygotowania fizycznego rzeczywiście mnie denerwował swymi okrzykami, ale i motywował. Znam go, wiem, kto to jest, nie lubimy się. Ze wszystkimi w świecie tenisowym raczej dobrze żyję, tylko ten pan od fitnessu ważący z 300 kg chciał mi ewidentnie przeszkodzić. O kolejnym meczu nie chciałbym mówić za wiele. Wiem, że po nim na pewno będziemy mieli Polaka w półfinale, ogromnie się cieszę, że zdarzyła się taka sytuacja. W tej chwili jeszcze nie myślę o spotkaniu z Łukaszem Kubotem, żyję zwycięstwem nad Melzerem. Pewnie tworzymy historię polskiego sportu, ale na razie jeszcze nie wiem, czego się po tym meczu spodziewać. Będzie specyficzny, bo znam Łukasza bardzo dobrze, jego słabsze i mocniejsze strony. On moje też, bo przecież to działa w obie strony. Co będzie, zobaczymy za dwa dni. Niech wygra lepszy. Tym bardziej nie myślę o tym, czy zagram z Andym Murrayem w półfinale, to niby blisko, ale przecież wciąż daleko. Oczywiście cieszę się również z sukcesu Agnieszki Radwańskiej, zawsze jej kibicuję i twierdzę, że może nawet wygrać ten Wimbledon. Świętowania ćwierćfinału nie będzie, uczta może być dopiero po turnieju.

Kobiety – IV runda: A. Radwańska (Polska, 4) – C. Pironkowa (Bułgaria) 4:6, 6:3, 6:3; S. Lisicki (Niemcy, 23) – S. Williams (USA, 1) 6:2, 1:6, 6:4; S. Stephens (USA, 17) – M. Puig (Portoryko) 4:6, 7:5, 6:1; K. Kanepi (Estonia) – L. Robson (W. Brytania) 7:6 (8-6), 7:5; Na Li (Chiny, 6) – R. Vinci (Włochy, 11) 6:2, 6:0; K. Flipkens (Belgia, 20) – F. Pennetta (Włochy) 7:6 (7-2), 6:3; P. Kvitova (Czechy, 8) – C. Suarez Navarro (Hiszpania, 19) 7:6 (7-5), 6:3; M. Bartoli (Francja, 15) – K. Knapp (Włochy) 6:2, 6:3.

Mężczyźni – IV runda

: J. Janowicz (Polska, 24) – J. Melzer (Austria) 3:6, 7:6 (7-1), 6:4, 4:6, 6:4; Ł. Kubot (Polska) – A. Mannarino (Francja) 4:6, 6:3, 3:6, 6:3, 6:4; D. Ferrer (Hisszpania, 4) – I. Dodig (Chorwacja) 6:7 (3-7), 7:6 (8-6), 6:1, 6:1; F. Verdasco (Hiszpania) – K. De Schepper (Francja) 6:4, 6:4, 6:4; J.M. Del Potro (Argentyna, 8) – A. Seppi (Włochy, 23) 6:4, 7:6 (7-2), 6:3; A. Murray (W. Brytania, 2) - M. Jużny (Rosja, 20) 6:4, 7:6 (7-5), 6:1.

Krzysztof Rawa z Londynu

Dokładnie tam, gdzie w ćwierćfinałowej drabince miały stać wielkie nazwiska Roger Federer i Rafael Nadal, dziewczynki w zielonych bluzach umieściły między bluszczem na ścianie kortu centralnego żółte paski z czarnymi napisami: Łukasz Kubot i Jerzy Janowicz. Trzeba polubić poniedziałki.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Tenis
Porsche nie dla Igi Świątek. Jelena Ostapenko nadal koszmarem Polki
Tenis
Przepełniony kalendarz, brak czasu na życie prywatne, nocne kontrole. Tenis potrzebuje reform
Tenis
WTA w Stuttgarcie. Iga Świątek schodzi na ziemię
Tenis
Billie Jean King Cup. Polki bez awansu
Tenis
Billie Jean Cup w Radomiu. Jak wygrać bez Igi Świątek?