Korespondencja z Londynu
Finału z Polakiem nie będzie, pamięć o emocjonującym meczu pozostanie. Trzeba oddać Andy'emu Murrayowi – wytrzymał presję rodaków, wytrzymał to, że przegrywał po pierwszym secie. Po niespełna trzech godzinach wygrał z Janowiczem 6:7 (2-7), 6:4, 6:4, 6:3. Zagra drugi raz w finale, Brytyjczycy mogą wciąż wierzyć, że pokona świetnego Serba.
Polacy zapamiętają strzały serwisowe Janowicza, jego odważne akcje, skróty i forhendy, ambicję i twardość, ale i jego 11 podwójnych błędów przy podaniu, takich podarunków Szkot nie marnuje. Początek był jednak znakomity, set wygrany po efektownym tie-breaku, biały dym po piłkach obijających linie, pewna ręka przy najtrudniejszych wymianach, kort centralny słyszał dobrze polskie okrzyki „Jeszcze raz! " po asach i „Dawaj Jurek! " w chwilach przełomu. I Jurek dawał.
Szkot jest mistrzem odbioru serwisu. Potwierdził to raz jeszcze, znacznie ograniczył potęgę pierwszego strzału Janowicza, który musiał ryzykować coraz bardziej.
Mecz oglądał kort centralny, a także zaludniony po brzegi Kopiec Murraya na wzgórzu przed ogromnym ekranem. Kto się spóźnił, dostał jeszcze szansę na wejście na kort nr 3, tam włączono obraz telewizyjny na dwóch wielkich monitorach i też było pięknie, tym bardziej, że nikt nie zabraniał komentarzy i emocji nawet w czasie wymian.