Krzysztof Rawa z Londynu
Zakończył się Wimbledon, przez niektórych już nazywany przełomowym dla polskiego tenisa, choć doświadczenie nakazywałoby patrzeć spokojnie na ciąg dalszy. Radości nikt nam jednak nie zabierze, pięć zwycięstw Jerzego Janowicza i pięć Agnieszki Radwańskiej, cztery Łukasza Kubota i po jednym Urszuli Radwańskiej oraz Michała Przysiężnego (plus trzy w kwalifikacjach), w końcu trzy polskie ćwierćfinały i dwa półfinały to dużo więcej, niż można było się spodziewać.
Od początku był to Wimbledon niezwykły, bo porażki Rafaela Nadala w pierwszej rundzie, Rogera Federera, Marii Szarapowej i Wiktorii Azarenki w drugiej oraz Sereny Williams w 1/8 finału – zasługują na podkreślenie. W tym szmerze niedowierzania i zaskoczenia z drugiej linii wyszli ci, którym pozbawiona niektórych mistrzyń i mistrzów drabinka dała szansę na sukcesy, o jakich wcześniej nie myśleli.
Polacy też. Agnieszka z pozycji ubiegłorocznej finalistki miała łatwiej – w pierwszych rundach nie mogła trafić na sławę, ale po dwóch krótkich meczach z Yvonne Meusburger i Mathilde Johansson zaczęła się jej seria trzysetowych spotkań z Cwetaną Pironkową, Madison Keys i Na Li, które dały jej półfinał, ale zabrały mnóstwo zdrowia potrzebnego do pokonania Sabine Lisicki.
Szansa w bandażach
Uciekła realna szansa na pierwszy tytuł Wielkiego Szlema (bilans z Marion Bartoli, 7-0 dla Polki, obiecywał wiele), ale też nie można nie dostrzec, że Radwańska wytrzymała z wielkich najdłużej, obroniła 4. miejsce na świecie i jest wciąż dla wielu przykładem takiego tenisa, jaki zawsze ogląda się ze smakiem. Kto chciał narzekać – narzekał, że mocy brak, że głowa po półfinale odwrócona od rywalki za szybko, że sesja w „ESPN Body Issue” za odważna (choć nikt jej przecież nie widział, magazyn wychodzi 12 lipca). Takie rzeczy w Wimbledonie się zauważa, ale zaraz zapomina, to tylko epizody, a nie turniejowa rzeczywistość. Ona jest gdzie indziej – w grze. Mądry tenis Radwańskiej przetrwał śliską i suchą trawę oraz bandaże na obu udach i plastry na plecach. Zostaną też jej słowa: – Nie znam bólu, którego nie wytrzymałabym w półfinale Wielkiego Szlema.
Największym polskim wygranym był Jerzy Janowicz. Jego rywale byli coraz groźniejsi, od młodzieńca Kyle’a Edmunda, przez weterana Radka Stepanka, potem Nicolasa Almagro i Juergena Melzera, a także Łukasza Kubota, który rozegrał Wielki Szlem życia. Janowicz pokazał światu osobowość, którą w Wimbledonie się ceni. Nie unika kontrowersji, nie chowa emocji, jeszcze nie kryje swego zdania za gładkimi formułkami podsuwanymi przez speców od marketingu i promocji. Potrafi być złośliwy, potrafi się wzruszyć.