Polacy w Wimbledonie. Przełom w polskim tenisie?

Tegoroczny Wimbledon to był turniej, którego długo nie zapomnimy. Rozbudził nadzieje, że w przyszłości może być jeszcze lepiej.

Publikacja: 07.07.2013 21:07

Jerzy Janowicz i Łukasz Kubot – ich ćwierćfinałowy mecz to był najbardziej wzruszający moment turnie

Jerzy Janowicz i Łukasz Kubot – ich ćwierćfinałowy mecz to był najbardziej wzruszający moment turnieju

Foto: AFP

Krzysztof Rawa z Londynu

Zakończył się Wimbledon, przez niektórych już nazywany przełomowym dla polskiego tenisa, choć doświadczenie nakazywałoby patrzeć spokojnie na ciąg dalszy. Radości nikt nam jednak nie zabierze, pięć zwycięstw Jerzego Janowicza i pięć Agnieszki Radwańskiej, cztery Łukasza Kubota i po jednym Urszuli Radwańskiej oraz Michała Przysiężnego (plus trzy w kwalifikacjach), w końcu trzy polskie ćwierćfinały i dwa półfinały to dużo więcej, niż można było się spodziewać.

Od początku był to Wimbledon niezwykły, bo porażki Rafaela Nadala w pierwszej rundzie, Rogera Federera, Marii Szarapowej i Wiktorii Azarenki w drugiej oraz Sereny Williams w 1/8 finału – zasługują na podkreślenie. W tym szmerze niedowierzania i zaskoczenia z drugiej linii wyszli ci, którym pozbawiona niektórych mistrzyń i mistrzów drabinka dała szansę na sukcesy, o jakich wcześniej nie myśleli.

Polacy też. Agnieszka z pozycji ubiegłorocznej finalistki miała łatwiej – w pierwszych rundach nie mogła trafić na sławę, ale po dwóch krótkich meczach z Yvonne Meusburger i Mathilde Johansson zaczęła się jej seria trzysetowych spotkań z Cwetaną Pironkową, Madison Keys i Na Li, które dały jej półfinał, ale zabrały mnóstwo zdrowia potrzebnego do pokonania Sabine Lisicki.

Szansa w bandażach

Uciekła realna szansa na pierwszy tytuł Wielkiego Szlema (bilans z Marion Bartoli, 7-0 dla Polki, obiecywał wiele), ale też nie można nie dostrzec, że Radwańska wytrzymała z wielkich najdłużej, obroniła 4. miejsce na świecie i jest wciąż dla wielu przykładem takiego tenisa, jaki zawsze ogląda się ze smakiem. Kto chciał narzekać – narzekał, że mocy brak, że głowa po półfinale odwrócona od rywalki za szybko, że sesja w „ESPN Body Issue” za odważna (choć nikt jej przecież nie widział, magazyn wychodzi 12 lipca). Takie rzeczy w Wimbledonie się zauważa, ale zaraz zapomina, to tylko epizody, a nie turniejowa rzeczywistość. Ona jest gdzie indziej – w grze. Mądry tenis Radwańskiej przetrwał śliską i suchą trawę oraz bandaże na obu udach i plastry na plecach. Zostaną też jej słowa: – Nie znam bólu, którego nie wytrzymałabym w półfinale Wielkiego Szlema.
Największym polskim wygranym był Jerzy Janowicz. Jego rywale byli coraz groźniejsi, od młodzieńca Kyle’a Edmunda, przez weterana Radka Stepanka, potem Nicolasa Almagro i Juergena Melzera, a także Łukasza Kubota, który rozegrał Wielki Szlem życia. Janowicz pokazał światu osobowość, którą w Wimbledonie się ceni. Nie unika kontrowersji, nie chowa emocji, jeszcze nie kryje swego zdania za gładkimi formułkami podsuwanymi przez speców od marketingu i promocji. Potrafi być złośliwy, potrafi się wzruszyć.

Brak nudy

Chwalony i podziwiany za strzały serwisowe, za niebanalny życiorys sportowy, za wzrost, wizerunek i przede wszystkim za brak nudy na korcie chyba staje się w końcu liderem grupy młodych, którzy za rok, dwa mają ustalić nowe porządki w Londynie, sprawić, by turniej był znów gorący, jak w czasach Borga, Connorsa i McEnroe. Niech ustala, bo sukces na szlachetnych trawnikach to trwały rozgłos, świetne zarobki i, jak dobrze pójdzie, ciekawe życie przez lata.

Sukces Kubota był mniejszy, ale trzeba było widzieć radość 31-letniego tenisisty, któremu dane było zdążyć z wielkoszlemowym ćwierćfinałem przed końcem kariery. Udało mu się, jak sam mówił, przedłużyć karierę o rok, może dwa. Między wierszami brzmiała nostalgia, że czasu pewnie zabraknie na kolejny krok, ale pamiętajmy: to jedyny taki, co po pięciu setach zatańczył na korcie kankana.

Z dziennikarskiego punktu widzenia to też był Wimbledon inny niż wszystkie. Przyzwyczajeni do spokoju najwyższego 4. piętra budynku centrum prasowego (nieżyjący już polski weteran Wimbledonu red. Zbigniew Dutkowski zwykł był z uśmiechem mawiać: „Czwarte piętro, trzeci świat...”) zostaliśmy oblężeni przez koleżanki i kolegów z wielu krajów, którzy zapragnęli zgłębić tajemnice polskiego sukcesu.

Zgrzytając niekiedy zębami, bo czasu brakowało, mówiliśmy w kółko o zaangażowaniu rodziców i dziadków sióstr Radwańskich oraz państwa Janowiczów, o polskiej tenisowej biedzie, o krótkiej chwili wzlotu, gdy Ryszard Krauze miał chęć pomagać Polskiemu Związkowi Tenisowemu i skorzystała z tego grupa młodych zdolnych, także o tym, że jest coś takiego jak srebrna grupa dyscyplin w Ministerstwie Sportu, a w niej tenis, daleko za grupą złotą, za kajakarstwem, kolarstwem, lekkoatletyką, narciarstwem, pływaniem, podnoszeniem ciężarów, wioślarstwem, zapasami i żeglarstwem. I piłką nożną rzecz jasna, dyscypliną jakby poza kategorią. Mówiliśmy o paru milionach złotych w całym budżecie PZT. To kwota, która przeliczona na funty w Wielkiej Brytanii budzi śmiech.

Opowiadaliśmy także o tym, że talent może pojawić się zawsze i wszędzie, ale nad Wisłą jego szlifowanie to nie jest robota dla mało odpornych i pozbawionych wiary. Anna Janowicz, mama Jerzego, powiedziała kiedyś, że razem z mężem zaryzykowali z karierą syna mniej więcej tak, jak gracze w Lotto i cudem trafili ten milion.

Mówiliśmy o cenach wynajmu kortu pod balonem, o warunkach, w jakich ćwiczyła Agnieszka i Urszula w Nadwiślanie Kraków, o tym, jak Jerzy nie miał butów nr 54 i kto mu pomagał je zdobyć. O tym, jak Łukasz znalazł przystań w Pradze, bo gra w czeskim klubie dawała jakieś oparcie dla kariery. Dziennikarze dziwili się, że nie pękamy z dumy, nie cieszymy się, że w tabelkach jesteśmy potęgą.

Osiem nazwisk

Oczywiście, że pękaliśmy z dumy, gdy Janowicz z Kubotem grali na korcie nr 1 i wymieniali się koszulkami i gdy Radwańska starsza nie pękała przed Na Li na korcie centralnym. Oczywiście z zadowoleniem czytaliśmy w brytyjskich, amerykańskich i australijskich gazetach wcale wierne cytaty z naszych wypowiedzi. Zgadzaliśmy się nawet na pozdrowienia po polsku dla brytyjskich stacji radiowych i bez nadziei na sukces dydaktyczny uczyliśmy redaktorów stacji telewizyjnych, jak wymawiać imię najlepszego polskiego tenisisty.

Wimbledon 2013 widziany z czwartego piętra biura prasowego (za nami Chińczycy, Rosjanie i Hindusi, przed nami linia Japończyków, obok Niemcy i Szwedzi) to był turniej, w którym po raz pierwszy szefowa biura prasowego wyjęła na wierzch listę dziennikarzy z Polski i powiedziała, że wszyscy na pewno dostaną wejściówki na półfinały. Lista była krótka, osiem nazwisk, więc szefowa wiele nie ryzykowała.

ie i Hindusi, przed nami linia Japończyków, obok Niemcy i Szwedzi) to był turniej, w którym po raz pierwszy szefowa biura prasowego wyjęła na wierzch listę dziennikarzy z Polski i powiedziała, że wszyscy na pewno dostaną wejściówki na półfinały. Lista była krótka, osiem nazwisk, więc szefowa wiele nie ryzykowała.

Krzysztof Rawa z Londynu

Zakończył się Wimbledon, przez niektórych już nazywany przełomowym dla polskiego tenisa, choć doświadczenie nakazywałoby patrzeć spokojnie na ciąg dalszy. Radości nikt nam jednak nie zabierze, pięć zwycięstw Jerzego Janowicza i pięć Agnieszki Radwańskiej, cztery Łukasza Kubota i po jednym Urszuli Radwańskiej oraz Michała Przysiężnego (plus trzy w kwalifikacjach), w końcu trzy polskie ćwierćfinały i dwa półfinały to dużo więcej, niż można było się spodziewać.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Tenis
Iga Świątek broni tytułu w Madrycie. Już na początku szansa na rewanż
Tenis
Porsche nie dla Igi Świątek. Jelena Ostapenko nadal koszmarem Polki
Tenis
Przepełniony kalendarz, brak czasu na życie prywatne, nocne kontrole. Tenis potrzebuje reform
Tenis
WTA w Stuttgarcie. Iga Świątek schodzi na ziemię
Tenis
Billie Jean King Cup. Polki bez awansu