Krzysztof Rawa z Londynu
Pani Sophie Bartoli narzeka, że garaż ich szwajcarskiego domu w Rolle (to miasteczko niedaleko Genewy) wciąż zawalony jest wynalazkami męża. Jakieś stare maszyny do wystrzeliwania piłek, dziecięce rakiety różnej długości, zakrzywione czarne rury własnego pomysłu w kształcie litery L – do poprawiania płynności zamachu, piłki do rugby. Doktor Walter Bartoli nie pozwala niczego wyrzucić. Używane piłki wyciąga z kosza Country Club w Bellevue, na północnych obrzeżach Genewy. Zdziwionym mówi: – One też nadają się do gry, każda odbija się inaczej, w Wielkim Szlemie trzeba być gotowym na wszystko.
Piłkę do rugby bierze w trasę często, wziął także na ostatni Wimbledon. W czasie rozgrzewki rzucał ją w kierunku córki, Marion musiała złapać zanim skórzane jajo odbiło się od trawy drugi raz.
Tak było zawsze – ojciec coś wymyślał, potem szedł do córki i ćwiczyli, a fachowcy albo kpili, albo nie wiedzieli, co powiedzieć. O tenisie pan Walter miał kiedyś pojęcie blade, tylko tyle co pokazywali w telewizji. Nie miał wiele czasu, praktyka lekarza rodzinnego w Retournac, wiosce w Owernii, to nie jest łatwy kawałek chleba. Dobrze płatny, ale ludzie dzwonią o każdej porze dnia i nocy.
Najważniejszą decyzję podjął 31 grudnia 1999 roku. Zostawił praktykę. Powiedział Marion: – Nie wiem za bardzo, o co chodzi w tenisie, ale się nauczę. Zebrałem trochę pieniędzy, wystarczą na trzy lata. Będę twoim trenerem. Nie bardzo wierzę w ten feudalny system szkolenia, jaki jest we francuskiej federacji tenisowej. Zrobimy wszystko sami.