Marion Bartoli. Sylwetka mistrzyni Wimbledonu

Marion Bartoli. Nieduża, niepozorna, niezbyt atletyczna, z garażowej szkoły dr. Waltera. Wygrała właśnie Wimbledon.

Publikacja: 08.07.2013 21:25

Marion Bartoli w finale Wimbledonu pokonała Niemkę Sabine Lisicki

Marion Bartoli w finale Wimbledonu pokonała Niemkę Sabine Lisicki

Foto: AFP

Krzysztof Rawa z Londynu

Pani Sophie Bartoli narzeka, że garaż ich szwajcarskiego domu w Rolle (to miasteczko niedaleko Genewy) wciąż zawalony jest wynalazkami męża. Jakieś stare maszyny do wystrzeliwania piłek, dziecięce rakiety różnej długości, zakrzywione czarne rury własnego pomysłu w kształcie litery L – do poprawiania płynności zamachu, piłki do rugby. Doktor Walter Bartoli nie pozwala niczego wyrzucić. Używane piłki wyciąga z kosza Country Club w Bellevue, na północnych obrzeżach Genewy. Zdziwionym mówi: – One też nadają się do gry, każda odbija się inaczej, w Wielkim Szlemie trzeba być gotowym na wszystko.

Piłkę do rugby bierze w trasę często, wziął także na ostatni Wimbledon. W czasie rozgrzewki rzucał ją w kierunku córki, Marion musiała złapać zanim skórzane jajo odbiło się od trawy drugi raz.

Tak było zawsze – ojciec coś wymyślał, potem szedł do córki i ćwiczyli, a fachowcy albo kpili, albo nie wiedzieli, co powiedzieć. O tenisie pan Walter miał kiedyś pojęcie blade, tylko tyle co pokazywali w telewizji. Nie miał wiele czasu, praktyka lekarza rodzinnego w Retournac, wiosce w Owernii, to nie jest łatwy kawałek chleba. Dobrze płatny, ale ludzie dzwonią o każdej porze dnia i nocy.

Najważniejszą decyzję podjął 31 grudnia 1999 roku. Zostawił praktykę. Powiedział Marion: – Nie wiem za bardzo, o co chodzi w tenisie, ale się nauczę. Zebrałem trochę pieniędzy, wystarczą na trzy lata. Będę twoim trenerem. Nie bardzo wierzę w ten feudalny system szkolenia, jaki jest we francuskiej federacji tenisowej. Zrobimy wszystko sami.

Marion się zgodziła. Pan Walter przyjrzał się podstawom gry i uznał, że klasyka myśli trenerskiej nie jest mu potrzebna. Potrzebne jest nowe spojrzenie na możliwości dziewczynki, która w szkole była zawsze ostatnia w sprincie oraz w rzucie piłką palantową. Talent do tenisa? Bez przesady – wystarczy, że miała zapał.

Marion machała rakietą od szóstego roku życia. Od ósmego machała już zawsze oburącz, z lewej i prawej strony. Powody były dwa: pierwszy to zwycięstwo Moniki Seles nad Steffi Graf w finale Roland Garros 1992, drugi – fakt, że doktor Bartoli z córką często ćwiczyli w hali, w której było mało miejsca na zamach. Przy oburęcznym forhendzie rakieta śmiga bliżej ciała i w ścianę nie wali. Hala była w Retournac, w zasadzie służyła jako kręgielnia. Trochę przeciekała, więc zimą, zdarzało się, ćwiczyli na lodzie.

Gdy Marion miała 15 lat, została mistrzynią Francji do lat 16. Już wtedy mówili, że to taki wybryk. Trenerzy, fachowcy z federacji patrzyli ze śmiechem, jak doktor z zawziętą, trochę za masywną córką ćwiczą koordynację ruchów, jak dziewczyna z trudem łapie różnokolorowe piłki rzucane przez tatę, małe czarne, duże zielone i średnie brązowe. Jak musi chodzić na palcach z piłkami przytwierdzonymi do śródstopia. Śmiali się już mniej w Nowym Jorku, gdy została mistrzynią juniorskiego US Open 2001.

Krągłości Marion do dziś budzą emocje. Tenisistka wyjaśnia: – Byłam kiedyś szczupła, w 2004 roku schudłam nawet 15 kg w trzy miesiące. Serce mi pękało, kiedy mijałam ciastkarnię. Ale dałam z tym spokój, teraz sama piekę ciasta, najchętniej serniki. I jem, gdy jestem głodna.

Zanim awansowała do przegranego z Venus Williams finału Wimbledonu 2007, nigdy wcześniej nie przeszła czwartej rundy Wielkiego Szlema. Wtedy w Londynie też usłyszała, że miała więcej szczęścia niż umiejętności. Ale amatorska drużyna Bartolich zagrała wszystkim na nosie. Związek córka–ojciec miewał trudne chwile, bywało, że Marion żądała kategorycznie wyjścia ojca z trybun. Kilka miesięcy temu tenisistka pogodziła się z krajowym związkiem, obiecała starty w Pucharze Federacji, co miało przypieczętować nową przyjaźń. Rolę skutecznego negocjatora wzięła na siebie Amelie Mauresmo, kapitan drużyny.

Jednak pan Walter wrócił na ławkę trenera razem ze swymi rurami i starymi piłkami. Wrócił i zasiadł obok Amelii. W maju do ekipy dołączył Thomas Drouet jako partner do odbijania piłek. To ten francuski tenisista, któremu poprzedni pracodawca, John Tomic, ojciec Bernarda, złamał ciosem głową nos w Madrycie. Widać w tym zespole nic nie może być zwyczajne. Ekipę uzupełnia Kiki Mladenovic, Serbka z francuskim paszportem, mistrzyni Wimbledonu 2013 w mikście (z Danielem Nestorem).

Marion wygrała Wimbledon, choć znów nikt nie dawał jej szans, choć krytykowano jej figurę nie tylko podczas finału, ale i wcześniej. Cytaty bolały („ma atletyczną aurę sprzedawczyni w spożywczym...”). Ktoś tam z rzadka zauważał, że jej return na trawie ma niszczącą siłę, że złamać jej ambicję to zadanie dla najtwardszych. Wygrała i teraz się śmieje. – Jak patrzę w lustro, widzę spełnioną dziewczynę. To jest tak naprawdę jedyna ważna rzecz – mówi. Walter Bartoli dodaje: – Nie jestem zły na to całe gadanie. Wiem, że moja córka jest piękna.

Krzysztof Rawa z Londynu

Pani Sophie Bartoli narzeka, że garaż ich szwajcarskiego domu w Rolle (to miasteczko niedaleko Genewy) wciąż zawalony jest wynalazkami męża. Jakieś stare maszyny do wystrzeliwania piłek, dziecięce rakiety różnej długości, zakrzywione czarne rury własnego pomysłu w kształcie litery L – do poprawiania płynności zamachu, piłki do rugby. Doktor Walter Bartoli nie pozwala niczego wyrzucić. Używane piłki wyciąga z kosza Country Club w Bellevue, na północnych obrzeżach Genewy. Zdziwionym mówi: – One też nadają się do gry, każda odbija się inaczej, w Wielkim Szlemie trzeba być gotowym na wszystko.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Tenis
Iga Świątek z dwoma zwycięstwami. Czas na Australię
Tenis
Podcięte skrzydła Orłów. Iga Świątek daleko od finału
Tenis
Iga Świątek wróciła. Na początek porażka
Tenis
Jak zareaguje Iga Świątek? Powrót po trudnym czasie
Tenis
Agnieszka Radwańska wraca do tenisa. W zupełnie nowej roli
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10