Szkot, który nie pije whisky

Wiele rzeczy robi inaczej, niż ludzie by chcieli. Tylko wreszcie wygrywa tak, że Wielka Brytania wkrótce postawi mu pomnik.

Publikacja: 13.07.2013 01:01

Andy Murray ma 26 lat. Wygrał US Open 2012 i Wimbledon w tym roku. Mistrz olimpijski z Londynu

Andy Murray ma 26 lat. Wygrał US Open 2012 i Wimbledon w tym roku. Mistrz olimpijski z Londynu

Foto: AFP

Powinien, jak większość Szkotów, grać w golfa, rugby lub piłkę. Właściwie był już jedną nogą w drużynie juniorów Glasgow Rangers. Przeszedł wstępne testy na Ibrox Park, dostał zaproszenie na regularne treningi. Piłkarskie geny miał po dziadku, Royu Erskine, w najlepszych latach piłkarzu Hibernianu. Ale wybrał tenis, bo geny po matce okazały się silniejsze.

Judy Murray była mamą, która pobłażliwie patrzyła na to, jak jej mali synowie toczą mecze tenisowe na środku salonu. Cieszyła się, gdy w zimowe miesiące chłopcy brali, co im wpadło pod rękę i ustawiali jako siatkę na środku największego pokoju. Potem piankową piłką godzinami rozgrywali swoje małe Wimbledony.

Autobus w Barcelonie

Matka Andy'ego i Jamie'go miała tę samą determinację. W końcu pochodziła z rodziny, w której sport był ważny.

Tyle że Szkocja i tenis, to nie jest popularne połączenie w kraju sławnych gorzelni i niesławnej pogody. Pani Murray jeszcze jako Judy Erskine odnosiła lokalne sukcesy, choć ćwiczyła bez stałego trenera. Myślała nawet, by rozwinąć skrzydła w turniejach zawodowych. Marzenia skończyły się, gdy w autobusie w Barcelonie ktoś wyciągnął jej z torebki portfel, a z nim paszport, bilety lotnicze i pieniądze przesłane przez rodziców. Gdy wróciła do Dunblane, jej tata powiedział, że to za niebezpieczne dla nastolatki jeździć z rakietą samej po świecie.

Judy Murray nie była przekonana, że ma wielki talent, ale duch rywalizacji był w niej zawsze, tenis uwiódł ją tak dalece, że gdy zobaczyła w synach małą iskrę, uznała, iż warto zrobić coś, co da im szansę rozwoju. Większą, niż ona miała. W wywiadach mówi: moi chłopcy, nie tylko – Andy.

Zawsze przypomni, że Jamie był pierwszy w elicie juniorów w Europie, pierwszy przywoził do domu puchary, że był czas, gdy wśród 12-latków wyprzedzali go tylko Rafael Nadal i Richard Gasquet.

Kiedyś wracali z pierwszego zagranicznego turnieju w Rouen, dla dzieci do 11 lat. Jamie wygrał w finale z Gaelem Monfilsem, Andy przegrał z Francuzem w półfinale. Całą drogę młodszy syn pani Judy powtarzał: – Wygrałeś, bo ja go dla ciebie zamęczyłem.

Ciche Dunblane

Andy miał jednak większy talent od starszego brata, ale odkryty po pewnym czasie. Do 12. roku życia ćwiczył głównie z matką. To wtedy nauczył się wszystkich sposobów posyłania piłki obok stojącej przy siatce trenerki. Grał ile chciał, cztery korty ze sztuczną trawą czekały za drzwiami lokalnego klubu, 200 m od domu.

Pani Murray nie miała mocnego uderzenia. – Grałam dla oka dość nudno, ale skróty, loby i slajs bekhendowy opanowałam doskonale. Umiałam sprawiać kłopoty rywalkom. Chłopakom też przekazałam więcej wiedzy o taktyce gry, niż o technice uderzeń – mówiła nie raz.

Miała tyle pokory, że prosiła też innych o pomoc w treningach synów. Wyniki były, na przykład sukces Andy'ego w turnieju Orange Bowl, nieoficjalnych mistrzostwach świata 12-latków.

Judy Murray uczyła się i zdawała egzaminy trenerskie, opiekowała się grupami juniorów, organizowała turnieje. Po latach została szefową szkolenia szkockiej federacji tenisowej, dziś na turniejach synów zjawia się rzadziej, ale Wimbledonu nigdy nie przepuści. Nikt nie ma wątpliwości, że to matka stworzyła fundamenty kariery Andy'ego.

Jak ktoś pyta o rolę ojca, jest z tym kłopot. Prawdziwa odpowiedź jest taka, że to Judy Murray odeszła od męża. Wyprowadziła się z domu, gdy chłopcy jeszcze byli mali. Nadal mieszkała w Dunblane, wciąż zajmowała się sportową stroną życia dzieci, ale przez kilka lat to Willie Murray rano pracował jako lokalny menedżer w firmie dystrybucji prasy, po południu gotował obiady, prał i sprzątał. Dziś mówi, że ich związek z Judy zepsuł tenis. – Ona z pasją realizowała swe ambicje, była zajęta całymi dniami, żyliśmy obok siebie, dom przestał istnieć – ocenia.

Andy był wściekły, gdy rodzice się rozstali, ale jak w wielu innych przypadkach, o skutkach tej decyzji i uczuciach jej towarzyszących nie chciał mówić. Nie mówił też przez lata o masakrze w Dunblane.

Małe, ciche miasteczko, parę kilometrów na północ od Stirling, ma mniej niż 10 tysięcy mieszkańców. Do czasów zwycięstw Andy'ego było znane tylko z powodu tragedii jaką 13 marca 1996 roku spowodował w miejscowej szkole podstawowej 43-letni Thomas Hamilton, miejscowy szef skautingu, bezrobotny. W sali gimnastycznej zabił z broni palnej 16 uczniów i broniącą ich nauczycielkę. Potem zastrzelił się sam. Andy był wtedy w szkole. Słysząc strzały ukrył się z kilkoma kolegami pod biurkiem w sali obok. Dopiero kilka lat temu powiedział, że przez lata chciał wyprzeć z pamięci tamte wspomnienia. I wyparł, choć nie zapomniał, że kiedyś mama podwoziła Hamiltona.

Nie wiedział, czego chce

Z Dunblane wyjechał, gdy miał 15 lat. Chciał do Hiszpanii, bo usłyszał, że Nadal ćwiczy tam tyle godzin dziennie, co on tygodniowo, że może czasem zagrać z samym Carlosem Moyą, liderem rankingu światowego, a on w Szkocji wciąż ogląda twarze tych samych słabych kolegów. W Barcelonie znalazł się w akademii Sánchez-Casal, pod okiem Emilio Sancheza. Kosztowało 25 tys. funtów rocznie, połowę dał brytyjski związek tenisowy, federacja sportu szkockiego i Bank of Scotland, resztę zapłacili rodzice. Andy grał czasem z Moyą, z Guillermo Corią. Po roku zaczął starty w małych turniejach. Po dwóch latach został mistrzem US Open juniorów. Po trzech (i trzech zmianach trenerów) był w pierwszej setce rankingu ATP.

Szybko wspinał się po szczeblach kariery zawodowej, w 2007 roku był już w pierwszej dziesiątce świata. Choć każdy doceniał jego spryt i umiejętności taktyczne (szkoła matki), to wielu mówiło, że jest za marudny, że brakuje mu woli wygrywania, że nie do końca wie, czego chce.

Trenerom nie ufał, albo się z nimi kłócił, nawet gdy mieli autorytet, jak Brad Gilbert. Zdrowia też trochę brakowało. Kontuzje, krecze – takie rzeczy twardy świat tenisowy pamięta.

Dobrym pomysłem było zaangażowanie doświadczonego trenera ds. przygotowania fizycznego, Milesa Maclagana. Ale nawet gdy Murray już potrafił biegać bez zadyszki kilka godzin, pozostała etykieta tego, który spala się w Wielkim Szlemie. Nie umie wygrywać, płacze po porażkach.

Wtedy zatrudnił Ivana Lendla. Po paru telefonach spotkali się zimą 2011 roku w chińskiej restauracji na Florydzie. Gdy odłożyli pałeczki, byli po słowie. Czech obiecał dużo pracy, Szkot dużo zaufania. Trochę w tym myślenia magicznego, ale od razu rzuciło się w oczy podobieństwo karier – Lendl też zaczął wielką karierę od serii porażek w wielkoszlemowych finałach. Pierwszy wspólny sukces to złoty medal olimpijski, po nim tytuł w US Open 2012. Teraz – Wimbledon.

Czek na 1,6 mln funtów za ostatnie zwycięstwo Andy Murray przyjął, jak to on, z nieco zafrasowanym uśmiechem. Nigdy nie dał się poznać jako łowca splendorów i wielkich kontraktów. Nie zabiera głosu, gdy mówią, że w ciągu najbliższych kilku lat zarobi ze 100 mln funtów, będzie znakiem firmowym brytyjskiego tenisa i nie tylko. Nigdy nie chwali się, że wspiera Royal Marsden Hospital (ostatnio przekazał 73 tys. funtów, nagrodę za start w Queen's), bo tam leczył się z choroby nowotworowej jego przyjaciel, deblista Ross Hutchins.

Bogaty jest od dawna, bo oddał zarządzanie finansami firmie, której mógł zaufać. Mieszka od kilku lat z Kim Sears w domu za 5 mln funtów (sześć sypialni) w Oxshott, w hrabstwie Surrey. Jego dziewczyna ma dyplom z literatury angielskiej i lubi malować zwierzęta.

Andy Murray wciąż zadziwia ludzi. Jest Szkotem, który nie pije alkoholu. Tę cechę wyniósł jeszcze z Barcelony. Wystarczyła jedna pijana noc szesnastolatka, po której rano stwierdził, że rzecz nie jest warta uwagi i mocno przereklamowana. Konsekwentnie spełnia toasty sokiem pomarańczowym lub wodą sodową. Od haggisu woli sushi.

Przyjdzie czas

Jest Szkotem, ale poglądy polityczne na temat niepodległości ojczyzny na razie trzyma w ukryciu, choć obecność Seana Connery'ego i Aleksa Fergusona w loży gości tenisisty niekiedy sugeruje odpowiedź. – Przyjdzie czas, to powiem co myślę – mówi, gdy go ciągną za język. Anglicy mogą łatwo udowodnić, że po babci od strony matki ma co najmniej 10 procent krwi angielskiej.

Po finale Wimbledonu był u premiera Davida Camerona na Downing Street 10, spotkał się tam także z szefem opozycji. Wiadomo, że nie zachwyciła go propozycja nadania tytułu szlacheckiego już w tym roku, w czasie tradycyjnej uroczystości noworocznej. – Sir Andrew? Nie wiem, czy moje osiągnięcia na to zasługują... – mruknął pod nosem.

Nikt go nie będzie pytał, czy chce mieć pomnik na terenie All England Lawn Tennis Club przy Church Road. Będzie miał, zapewne niedaleko od tego, na którym Fred Perry w długich spodniach od lat przymierza się do odbicia piłki.

Powinien, jak większość Szkotów, grać w golfa, rugby lub piłkę. Właściwie był już jedną nogą w drużynie juniorów Glasgow Rangers. Przeszedł wstępne testy na Ibrox Park, dostał zaproszenie na regularne treningi. Piłkarskie geny miał po dziadku, Royu Erskine, w najlepszych latach piłkarzu Hibernianu. Ale wybrał tenis, bo geny po matce okazały się silniejsze.

Judy Murray była mamą, która pobłażliwie patrzyła na to, jak jej mali synowie toczą mecze tenisowe na środku salonu. Cieszyła się, gdy w zimowe miesiące chłopcy brali, co im wpadło pod rękę i ustawiali jako siatkę na środku największego pokoju. Potem piankową piłką godzinami rozgrywali swoje małe Wimbledony.

Pozostało 92% artykułu
Tenis
Billie Jean King Cup Finals. Iga Świątek dziś nie zagra. Co się stało w Maladze?
Tenis
BJK Cup Finals. Z Igą Świątek to ma wyglądać zupełnie inaczej
TENIS
Linette dla "Rz": Dlaczego zamknęłam się w pokoju i płakałam 25 godzin
Tenis
WTA Finals. Coco Gauff wygrała i bije tenisowy rekord świata
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
TENIS
Sensacja w Rijadzie! Sabalenka za burtą WTA Finals, będzie nowa mistrzyni
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje