W sportowych gazetach całego świata porażka Rafaela Nadala to byłby gorący temat. Jerzy Janowicz wie dobrze, że mógł, a nawet powinien go zapewnić dziennikarzom. Jak inaczej oceniać: w pierwszym secie meczu z Hiszpanem prowadził 5:4 i serwował, potem w tie-breaku było już 5-2 i znów serwis w garści Polaka. W drugim secie widzieliśmy prowadzenie Jerzego 3:0 i znów stracone szanse na wyczyn godny czołówek gazet.
Pewnie ten sukces kiedyś przyjedzie, lekcja zostanie zapamiętana, ale tego meczu żal. Każdy kto widział potwierdzi, że tak naprawdę zabrakło tylko jednej broni – trochę bardziej regularnego pierwszego serwisu. Nawet bez niego Janowicz dawał radę, w wymianach był groźny, w pomysłach na zaskakiwanie rywala także. Tylko gdy trzeba było w decydujących chwilach wystrzelić z armaty i brać swoje, jeszcze nie potrafił.
Nadal nie grał nadzwyczajnie. Przełamywanie tenisa Janowicza nie było dlań łatwą sprawą, parę razy wyglądał na mocno przestraszonego, lecz setki setów granych pod presją zrobiło swoje – on naprawdę wie, co robić, gdy prowadzi się 5:4 i serwuje. Wtedy koncentracja jest największa, zagrania najbardziej skuteczne. W jego przypadku nie było mowy o marnowaniu szans, był świetny gem finałowy zakończony asem. Dlatego Hiszpan jest mistrzem, a Polak na razie kandydatem na mistrza.
Dwie udane rundy w Montrealu dadzą Janowiczowi awans na 15. miejsce na świecie. Kolejna szansa na poprawę już w przyszłym tygodniu w równie wielkim turnieju z cyklu Masters w Cincinnati.
To nie jest duża pociecha, ale w Montrealu drugi mecz wygrali Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski, tym razem z bardzo doświadczonymi rywalami: Maksem Mirnym i Horią Tecau. Mecz rozstrzygnął się w tie-breaku, 12-10 dla Polaków. Jeszcze parę takich zwycięstw i może znów polska para wróci na dawne mocne pozycje w pierwszej ósemce świata.