Ten sezon będzie pamiętany przede wszystkim jako czas Sereny. Przypomnijmy to jeszcze raz: 11 tytułów, zwycięstwa wielkoszlemowe w Paryżu i Nowym Jorku, bilans końcowy: 78 zwycięstw, 4 porażki, prawie 12,4 mln dolarów premii co daje ponad 54 mln z nagród w czasie 18 lat kariery.
Czy to był najlepszy rok Amerykanki, czy nie – niektórzy się zastanawiają, bo dwie przegrane z Azarenką, oraz porażki w ćwierćfinale Australian Open ze Sloane Stephens oraz z Sabine Lisicki w czwartej rudzie Wimbledonu zostawiają odrobinę wątpliwości, tak samo jak fakt, że Serena potrafiła już kiedyś wygrać trzy Wielkie Szlemy w roku.
Wnikanie w liczne statystyki, porównania procentowe, wyliczanie przewag młodszej z sióstr Williams nie ma jednak wielkiego sensu dla tych, którzy po prostu widzieli mistrzynię w akcji. Gdy była w pełni sił, mogła przegrać tylko z sobą.
Poprowadzona do zwycięstw przez trenera Patricka Mouratoglou pokazała nową energię, nowe możliwości (w wieku 32 lat!) i nowe, dojrzalsze spojrzenie na świat. Ranking nie zawsze oddaje prawdę o sezonie, ale wystarczy spojrzeć na różnice między dwiema najmocniejszymi tenisistkami: 1. Serena 13260 punktów, 2. Wiktoria 8046. Odstęp 5014 punktów – tyle samo, ile dzieli Azarenkę od zajmującej 16. miejsce Any Ivanović. Serena jest dziś tylko jedna, samotna na szczycie i trzeba ją podziwiać, że ani myśli kończyć karierę, że zapowiada dalsze sukcesy. To jest jej własna miara wielkości: rządzić tenisem kobiecym w dojrzałym wieku. Nawet Martinie Navratilovej to się niespecjalnie udało.
Pościg umęczonej sezonem Azarenki wyglądał w Stambule żałośnie, Szarapowa oddała walkowerem ostatnie miesiące roku skupiając się bardziej na życiu poza kortami, nie pierwszy raz, ale z tej pracy też ma przecież ogromne dochody. W tej sytuacji osobą nr 2 sezonu 2013 stała się bez wątpienia Marion Bartoli.