O tytuł zagrali ci, którzy powinni, choć, wbrew pozorom, nieczęsto zdarza się, że w finale sezonu gra lider rankingu z wiceliderem. Mecz był trochę za krótki, jak na oczekiwania widzów w Londynie. Tym razem przewaga Serba była jednak dość wyraźna, raz i drugi uciekał Hiszpanowi, a jak zyskiwał przewagę, to już nie dawał się dogonić. Zostaną z tego finału wspomnienia wysokoenergetycznych wymian, trzy meczbole i radość zwycięzcy.
Jeśli kogoś ten mecz odrobinę rozczarował, to nie dlatego, że mistrzowie się nie starali. Starali się na pewno, chociaż za nimi jest rok, podczas którego mieli prawo się zmęczyć. Pewność gry w Masters zdobyli już późnym latem. Rafael Nadal po wyleczeniu kolan budził podziw zmieszany niekiedy z niedowierzaniem – jak on to robi: 17. turniej od powrotu i 14. finał.
Novak Djoković także nie znał słowa zmęczenie: późna jesień, a on wygrywał mecz po meczu, od finału US Open do finału w hali O2 – 21 zwycięstw. W Londynie było 22. Walczyli ze sobą w finale turnieju ATP 19. raz, to też miara ich klasy. Tenis męski wciąż ma szczęście do ciekawej rywalizacji: sportowców i osobowości.
Między mistrzem i finalistą Masters jest niemal zawsze nieduża różnica w grze, ale znacząca różnica finansowa (Djoković odebrał czek na 1,923 mln dol. i dostał 1500 punktów rankingowych, Nadal 1,013 mln i 1000 pkt), w Londynie obaj z energią gonili swoją sławę, choć mógł wygrać tylko jeden. Dobrze, że ciąg dalszy nastąpi.
Dla Nadala pocieszeniem są dwa wielkie kryształy wręczone wcześniej za powrót roku i za pierwsze miejsce w rankingu ATP na koniec roku. Poszły w dobre ręce.