We wtorkowy wieczór widzowie w Melbourne Park dostali wspaniały ćwierćfinał Novak Djoković – Stanislas Wawrinka. Kto pamiętał ich ubiegłoroczne spotkanie w tym samym miejscu (były uzasadnione głosy, że to najlepszy mecz tamtego turnieju, 12:10 w piątym secie), a także równie pasjonujące starcie w półfinale US Open 2013, ten wiedział, że kolejne może być podobne. I było, choć początek zapowiadał zupełnie co innego.
Gdy jednak Szwajcar odzyskał władzę nad swym serwisem, zaczęło się inne widowisko. Po czterech godzinach (z pięciominutową przerwą na deszcz) wygrał Wawrinka, liczba jego kolejnych porażek z Serbem już nie przekroczy 14. Obrońca tytułu przyjął porażkę dzielnie, ale mina nowego doradcy Borisa Beckera wskazywała na pewne obawy o posadę. Djokovic w ćwierćfinale Wielkiego Szlema poprzednio odpadł w roku 2010 (Roland Garros).
Wawrinka jest dopiero drugi raz w wielkoszlemowym półfinale, w Australii pierwszy. Zagra z Tomasem Berdychem, także debiutantem w roli półfinalisty w Melbourne Park. Gdyby o wyniku decydowali widzowie, w finale byłby Stanislas i jego bekhend.
Obecność Chinki Na Li w najlepszej czwórce nikogo nie dziwi. Dwukrotna finalistka (2011, 2013) zwyciężyła Włoszkę Flavię Pennettę 6:2, 6:2. Trener Carlos Rodriguez wykonuje dobrą robotę. Przebojem dnia (zanim przebój wieczoru zagrali Djoković z Wawrinką) był jednak mecz Bouchard z Ivanović, wygrany przez Kanadyjkę 5:7, 7:5, 6:2.
Kanadyjka z Florydy
Część widowni oczywiście żałowała, że odpadła ta, która potrafiła wygrać z Sereną Williams, ale trzeba oddać sprawiedliwość: siła panny Eugenii robi wrażenie, spokój i dyscyplina taktyczna też.