Trafić na Rosjankę już w ćwierćfinale, to trochę pech. Szarapowa wygrała niemiecki turniej w dwóch poprzednich latach, została mistrzynią Roland Garros, minął czas, gdy poruszała się po czerwonej mączce jak małe dziecko na lodowisku.
Pokonała Polkę w półtorej godziny. Mecz, choć wynik tego może nie pokazywać, był bardzo ciekawy. Zwłaszcza koniec i początek, gdy do ósmego gema obie tenisistki przełamywały swoje podania. Nie można nie dodać, że jak w końcu Maria zdołała objąć prowadzenie 5:3, to i Polka potrafiła honorowo zdobyć gema przy swym serwisie.
Drugi set był nieco inny, Agnieszka Radwańska też walczyła w nim dzielnie, ale dopiero przy stanie 0:4 zdołała na długą chwilę zatrzymać rozpęd rywalki. Podsumowanie spotkania jest więc oczywiste: wygrała i siła krzyku, i siła serwisu.
Nie można nie doceniać, że choć Szarapowa z przyczyn biznesowych (czasem z powodu kontuzji) gra dość mało i ten rok zaczęła słabo, to przed Wielkim Szemem w Paryżu wykonała więcej pracy. Jest szczupła, jak na nią szybka, no i ten serwis, którym otwierała większość szans na zdobywanie punktów.
Porażka z Agnieszką groziła jej wypadnięciem z pierwszej dziesiątki rankingu WTA, ta groźba chyba też miała poważne znaczenie. Rosjanka grała więc z Radwańską bardzo ostro, bojowo, nie kalkulowała wiele, tylko wykonywała prosty plan: rozbić rywalkę. Trener Sven Groenefeld po meczu na pewno ją za konsekwencję pochwalił, choć za końcowe piłki zapewne nie.