Dwa tygodnie na europejskiej czerwonej mączce i zamiast podziwu dla lidera rankingu ATP, mamy na razie znaki zapytania. W Barcelonie Nadal przegrał poprzednio w 2003 roku, gdy miał 15 lat. Potem było 41 kolejnych zwycięstw, przerwanych w czwartek przez Nicolasa Almagro. Tydzień wcześniej w Monte Carlo mistrz przegrał z innym rodakiem, Davidem Ferrerem.
Dla przyzwyczajonych do wieloletniej kwietniowej i majowej dominacji tenisisty z Majorki nowe fakty są trudne do zrozumienia. Przecież dwie porażki na kortach ziemnych to od 2004 roku była jego norma, ale nie ośmiodniowa, tylko całoroczna albo dwuletnia. Miał serię 81 zwycięstw na mączce ciągnącą się przez 25 miesięcy, przecież w Barcelonie nie pamiętano przegranego seta Nadala od roku 2008.
Każda jego porażka na czerwonym korcie była w minionej dekadzie wydarzeniem, które opisywano jako sensację, a ci, którym się udało (nie było ich wielu: Gaston Gaudio, Igor Andriejew, Juan Carlos Ferrero, Novak Djoković, Fernando Verdasco, Roger Federer, Robin Soederling, Horacio Zeballos, i wreszcie Ferrer oraz Almagro), mieli co wspominać.
Można tłumaczyć obecne słabsze starty sławnego Hiszpana dość racjonalnie i bez hałasu: przecież Almagro (20. ATP) i Ferrer (5.) to są doskonali tenisiści, z dużą wiedzą o grze na kortach ziemnych. Nie można też żądać od nikogo nieustannych zwycięstw przez lata, ale jednocześnie, kto widział porażki Nadala w ćwierćfinałach turniejów, które od zawsze seryjnie wygrywał i przegrane z rywalami, których seryjnie pokonywał, może się niepokoić.
Hiszpan grał słabiej, choć nie widać było jednej zdecydowanej przyczyny słabości. Biegał dość dobrze (kolana w widoczny sposób nie dokuczały), odbijał piłki w dobrym rytmie, choć jednak nie tam, gdzie zwykle je potrafił umieszczać. W meczu z Almagro zmarnował parę doskonałych okazji na zmianę wyniku, nagle łatwe piłki stawały się zaskakująco trudne.