Sir Andy nie chce umierać za Szkocję

Andy Murray zapowiedział, że nie zagłosuje 18 września w referendum w sprawie niepodległości swojego kraju.

Aktualizacja: 18.05.2014 14:00 Publikacja: 18.05.2014 13:53

Andy Murray nie daje się wciągnąć w grę brytyjskich polityków. Woli swoją

Andy Murray nie daje się wciągnąć w grę brytyjskich polityków. Woli swoją

Foto: PAP/EPA

Powtarza te słowa coraz bardziej zdecydowanie od kilku miesięcy. Szkoccy zwolennicy wybicia się na niepodległość muszą przyjąć do wiadomości to, co mówił także kilka dni temu podczas turnieju w Madrycie. – Dla mnie to wstyd, że politycy tak mnie traktują. Niewiele znam się na polityce. Po prostu gram zawodowo w tenisa, bo to jest to, co kocham. Nie ma to nic wspólnego z krajem, z którego pochodzę. Jestem jedynie wykorzystywany jako symbol czyichś ambicji, to hańba – stwierdził.

Próby, by wykorzystać w polityce wielkoszlemowego mistrza US Open 2012, Wimbledonu 2013 i mistrza olimpijskiego z Londynu bardzo się nasiliły, bo do referendum już całkiem blisko, a Andy Murray wydawał się zwolennikom niepodległości Szkocji postacią do wsparcia idealną.

Urodził się w miasteczku Dunblane, 50 km na północy wschód od Glasgow, niedaleko miejsca wielkiego szkockiego zwycięstwa nad Anglikami podczas średniowiecznej bitwy pod Bannockburn (1314). Życie nie rozpieszczało Andy'ego od dzieciństwa, także dlatego, że przeżył głośną masakrę w szkole podstawowej w Dunblane w 1996 roku (szaleniec zastrzelił wówczas 16 osób).

Dzięki rodzicom, zwłaszcza twardej matce Judy, został doskonałym tenisistą w krainie bez tenisowych tradycji. Nie było jednak szkockiego domu, w którym na początku lipca 2013 roku nie włączono telewizora z okazji wimbledońskiego finału. Szkockie gazety pisały, że w jednej z górskich miejscowości w niedzielę na porannej mszy przed meczem pastor instruował wiernych, by pomodlili się o „mały, ale osłabiający wypadek, jaki mógłby przytrafić się panu Djokoviciowi... ".

Przed laty, gdy młodszy syn pani Judy Murray był tylko dobrze zapowiadającym się tenisistą, pozwolił sobie na żart z relacji między Anglikami i Szkotami. Wydawało mu się, że nikt nie potraktował poważnie słów, że w piłkarskich mistrzostwach świata 2006 będzie kibicował wszystkim poza Anglią. Trochę się mylił. W Anglii byli ludzie, dla których to był dobry powód, by mu nie kibicować na kortach, w Szkocji, by ujrzeć w nim nacjonalistę, kogoś na kształt Mela Gibsona z hollywodzkiej superproducji „Braveheart". – Zrobiłem ten błąd w przeszłości, błąd, który spowodował ośmioletni ból głowy i wiele obelg... – stwierdził Murray po szkodzie.

Zdarzyło mu się jeszcze powiedzieć w Wimbledonie, że dla wielu, gdy wygrywa, jest Brytyjczykiem, a gdy przegrywa – Szkotem. To także miał być żart z podziałów na Wyspach, lecz i te słowa zostały przez niektórych zinterpretowane jako deklaracja narodowa.

Premier macha flagą

Najsilniej przyciąga jednak sukces. Ubiegłoroczny Wimbledon stał się dla polityków miejscem, w którym obowiązkowo musieli się pokazać przy triumfie Murraya. W loży królewskiej siedli podczas finału i premier Wielkiej Brytanii David Cameron, i premier Szkocji Alex Salmond. Ten drugi zrobił ze swej obecności narodowościowy show – siedząc nad głową premiera Camerona, wyciągnął przemyconą w torbie przez żonę Moirę wielką flagę Szkocji i machał nią zawzięcie, skupiając uwagę kamer i trybun.

Wyczyn premiera Salmonda, głównego zwolennika oderwania Szkocji od Brytanii, opisano jako „photobombing", oczywistą próbę ściągnięcia uwagi na sprawy szkockie przed referendum. Przy okazji przypomniano, że polityk złamał przepisy All England Club, mówiące o tym, że na trybunach nie wolno machać sztandarami, wywieszać transparentów, trąbić klaksonami, wszczynać hałasu grzechotkami i nosić zbyt wielkich kapeluszy.

Wzorem wszystkich polityków premier Szkocji mówił potem w BBC, że wszystkie zarzuty to nieprawda, nie miał pojęcia, kto nad kim usiądzie, i nikt nie zgłaszał do niego żadnych pretensji po incydencie. Potem dodał: – Wielka Brytania czekała 77 lat na wimbledońskie zwycięstwo, ale Szkocja nie miała mistrza od czasów Harolda Mahoneya w 1896 roku. Każdy ma prawo machać narodową flagą, zwłaszcza w chwili takiego triumfu...

Andy Murray nigdy nie dawał powodów, by wiązać go z ideą oderwania Szkocji od Wielkiej Brytanii. Wręcz przeciwnie – po sukcesie olimpijskim w Londynie owinął się flagą Zjednoczonego Królestwa. Mówił wówczas pojednawczo: – Nie sądzę, że powinniśmy oceniać problem rozdziału pod wpływem emocji, ale raczej w kategoriach ekonomicznych. Jestem Szkotem, lecz tak samo jestem dumny, będąc Brytyjczykiem. W sprawie referendum popytam pewnych ludzi, pomyślę i spróbuję odpowiedzieć, co jest najlepszym rozwiązaniem dla kraju.

Postrzeganie Murraya przez Wyspiarzy zmieniało się. Przed sukcesem wimbledońskim 52 proc. Anglików widziało w nim Szkota, tylko 36 proc. Brytyjczyka. Po zwycięstwie 41 proc. do 48. ?– Wszyscy cię kochamy! – krzyczała publiczność po finale.

Gem na Downing Street

Premier Cameron swoją drogą nie zasypiał gruszek w popiele i był jednym z pierwszych, którzy zasugerowali, że Jej Wysokość królowa Elżbieta II powinna przyznać tenisiście brytyjski tytuł szlachecki (co  jesienią 2013 roku uczyniła). Przyjął też tenisistę na Downing Street 10, zagrali w holu kilka piłek na zaimprowizowanym korcie, omal nie rozbijając żyrandola.

W marcu tego roku w Indian Wells Murray już jasno dawał do zrozumienia, że idea niepodległości Szkocji jest mu obca. – Drugi raz nie popełnię błędu sprzed lat, nie zaangażuję się w takie sprawy – rzekł.

Od dawna spędza więcej czasu w USA niż w Szkocji, ma bazę treningową w Miami, a na Wyspach mieszka w angielskiej posiadłości w hrabstwie Surrey. Dziewczynę ma Angielkę, przyjaciół z różnych stron świata. Gdy dobrze poszperać w drzewie genealogicznym, to można się doszukać informacji, ze babcia od strony matki, Eileen Shirley Edney, po mężu Erskine, to również Angielka.

Jeśli Andy angażuje się w sprawy szkockie, to raczej z powodów biznesowych i sentymentalnych (kupił stary Cromlix House Hotel nieopodal Dunblane, gdzie brał ślub jego brat, i przerobił na luksusowy hotel).

Pod koniec kwietnia tego roku został honorowym obywatelem Dunblane oraz otrzymał honorowy stopień naukowy pobliskiego uniwersytetu w Stirling (trenował w dzieciństwie na tamtejszych kortach). Nie krył wzruszenia, bo lokalnych korzeni i silnych związków ze swą małą ojczyzną nigdy się nie wypierał, ale jeszcze raz powtórzył, że tenis i Szkocja to dla niego osobne byty.

– Przecież nie dajemy światu mistrzów kortów, moja osobista historia jest odmienna, pokazuje tylko to, że wszystko można osiągnąć, jeśli w to wierzysz, masz marzenia i ciężko pracujesz – mówił podczas uroczystości.

Dotacja Aleksa Fergusona

Badania opinii publicznej w Szkocji pokazują, że ponad połowa, niekiedy dwie trzecie, uprawnionych do głosowania jest za trwaniem ponad 300-letniej unii. Pomysły premiera Salmonda, takie jak ten z flagą św. Andrzeja, traktowane są raczej jako objaw desperacji niż zagrożenie dla unionistów.

Salmond przyciągnął kilkoro celebrytów, artystów, ludzi sceny, jest wśród nich aktor od Jamesa Bonda – sir Sean Connery (od lat żyjący na Bahamach), problem podzielił parę środowisk, ale na sportowców argumenty premiera Szkocji podziałały słabo, tak samo jak misja stworzenia osobnej reprezentacji olimpijskiej już w Rio de Janeiro.

Sir Alex Ferguson niechętnie zabiera publicznie głos w tej sprawie, ale wiadomo, że przekazał dotację na kampanię „Better Together" („Lepiej razem").

Sześciokrotny złoty medalista olimpijski w kolarstwie torowym sir Chris Hoy stwierdził, że przyszli olimpijczycy będą mieli poważny problem z osiąganiem sportowych szczytów, jeśli nagle zaczną startować pod flagą niepodległej Szkocji. – Znaleźć nowe środowisko treningowe, nowych trenerów, nowe środki nie będzie łatwo. I nie powiem, jak zagłosuję w referendum, bo jestem kolarzem, nie politykiem. Nie chcę wchodzić w to gniazdo szerszeni – dodał.

Podobnie myśli Katherine Grainger, złota medalistka z Londynu w wioślarstwie. ?– Coraz trudniej wytrzymać z tym, że na siłę wciska się nas w debatę nad referendum. Niewielu szkockich sportowców chce o tym dyskutować. My mamy trenować, rywalizować na najwyższym poziomie, zdobywać medale, a nie frustrować się niepotrzebnymi dyskusjami. Każdy ma święte prawo do wyrażenia swej opinii, ale tylko jeśli sam zechce. Sport nie jest platformą tej rozmowy. Jeśli ktoś z nas nie chce się określać, jest i tak wciągany w politykę, robi się z tego potem newsy – powtarzała.

Nakłonić szkockiego sportowca do zaangażowania politycznego to, jak widać, trudna sprawa. Może tam już wiedzą, że sport i polityka nie łączą się zbyt dobrze, że to relacja niemal zawsze jednostronna. Andy Murray też się nauczył. Są jednak kraje, w których ta nauka trwa.

Powtarza te słowa coraz bardziej zdecydowanie od kilku miesięcy. Szkoccy zwolennicy wybicia się na niepodległość muszą przyjąć do wiadomości to, co mówił także kilka dni temu podczas turnieju w Madrycie. – Dla mnie to wstyd, że politycy tak mnie traktują. Niewiele znam się na polityce. Po prostu gram zawodowo w tenisa, bo to jest to, co kocham. Nie ma to nic wspólnego z krajem, z którego pochodzę. Jestem jedynie wykorzystywany jako symbol czyichś ambicji, to hańba – stwierdził.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Tenis
Kontuzjowany Hubert Hurkacz nie zagra w Miami. To już stan ostrzegawczy
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Tenis
Tenisowy Enea Poznań Open 2025 z wyższą rangą
Tenis
Miami. Iga Świątek na Florydzie już wygrywa
Tenis
17-letnia Rosjanka znów za silna dla Igi Świątek. Polka nie obroni tytułu w Indian Wells
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Tenis
Brąz cenniejszy niż złoto. Iga Świątek bierze rewanż za igrzyska
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście