Nie ma co analizować tego meczu pod względem czysto tenisowym – najważniejsze, że Jerzy Janowicz wytrzymał napięcie dwóch tie-breaków z tak doświadczonym rywalem, a w trzecim secie zwyciężył, mimo że Nieminen prowadził już 3:0.
Kolejny mecz Polaka bez wątpienia nie przejdzie w Paryżu niezauważony, przecież właśnie tu w hali Bercy zaczęła się jego wielka kariera, a w ubiegłym roku w Rzymie pokonał Tsongę. Francuzi wiedzą, z kim mają do czynienia, my cieszymy się, że Janowicz wraca tam, gdzie jest jego miejsce.
Marcin Matkowski i Mariusz Fyrstenberg (nr 8) wybrali dobry dzień na porażkę w pierwszej rundzie debla, bo w środę odpadła też broniąca tytułu Serena Williams i ta informacja wszystko usuwa w cień. Polaków pokonali Rumun Florin Mergea i Chorwat Marin Draganja i można już śmiało powiedzieć, że to była czarna wiosna polskiego debla. Jak każde stare dobre małżeństwo Fyrstenberg i Matkowski wiedzą, że czasami trzeba się na chwilę rozstać, by do siebie wrócić, i dlatego sezon na trawie, łącznie z Wimbledonem, spędzą osobno, z innymi partnerami. Ich nazwisk na razie nie znają, choć obaj mają swoją listę życzeń.
Mecz z parą chorwacko-rumuńską był smutny, ale trzeba przyznać, że obaj przegrani podczas konferencji prasowej zachowali się honorowo, na nikogo nie zwalali winy. – Przerwa we wspólnej grze powinna dobrze nam zrobić – mówił Marcin Matkowski.
Na deblowe pocieszenie: mistrzowie Australian Open Łukasz Kubot i Robert Lindstedt wygrali z Chrisem Guccione i Leytonem Hewittem 7:5, 3:6, 6:2.