Korespondencja z Paryża
Wbrew pozorom i historii (Federer od dziesięciu lat nie odpadł w Paryżu tak wcześnie) ten wynik nie jest sensacją. Od początku turnieju widzieliśmy, że Szwajcar nie straszy już rywali tak jak dawniej i było tylko kwestią czasu, kto pierwszy z tego skorzysta. Gulbis był naturalnym kandydatem, bo w tym sezonie na kortach ziemnych gra bardzo dobrze, a już w Paryżu, m.in. w znakomitym meczu z Łukaszem Kubotem, pokazał, że jeśli opanuje swoje demony, może zajść daleko. – Gulbis ma znakomity serwis, próbuje ryzykownych rozwiązań nawet przy drugim podaniu, a co najważniejsze, jest groźny, bo zawsze wierzy w siebie –mówił przed meczem Federer.
Ta wiara w przeszłości bywała jednak przesadna, dlatego nawet w piątym secie, gdy Gulbis przełamał już serwis Federera i prowadził 3:0, wspierająca Szwajcara publiczność mogła się spodziewać, że to jeszcze nie koniec. Niestety, Federer sam sobie zatrzasnął drzwi do sukcesu. Przegrał 7:6 (7-5), 6:7 (3-7), 2:6, 6:4, 3:6, bo popełniał zbyt wiele błędów, przede wszystkim z atakowanego przez Gulbisa przez cały mecz bekhendu. Łotysz miał przebłyski dawnej fanfaronady, czasem zagrywał skróty z pozycji dla mistrza z Bazylei dość upokarzających, ale nigdy nie stracił koncentracji, jak wielokrotnie w przeszłości mu się zdarzało. Ani na moment nie odłożył też najmocniejszej broni – serwisu, którym gasił nadzieje Federera i widzów. Może spędził ostatnio kilka dni w swej łotewskiej leśnej samotni, może rzeczywiście odnalazł spokój u boku kolejnego trenera Austriaka Guenthera Bresnika? O pieniądze martwić się nie musi, Gulbis jest jednym z niewielu tenisistów, którzy z domu są tak bogaci, że prywatny odrzutowiec nie robi na nich wrażenia, bo tata woził go nim od dziecka.
Ale w sporcie taka sytość nie zawsze pomaga, Gulbisowi też długo nie sprzyjała. – Podejmowałem wiele złych decyzji. Nie dbałem wystarczająco o to, by trenować tak jak trzeba. Były wzloty i upadki, a zbyt mało stabilizacji – tak Łotysz ocenia swoją dotychczasową karierę. Czy właśnie w wieku 26 lat wychodzi na prostą? Przekonamy się już pojutrze, gdy na jego drodze stanie solidny i przewidywalny do bólu Czech Tomas Berdych.
Pokonanie Federera w turnieju wielkoszlemowym to jest wciąż wydarzenie (sala nie mieściła wszystkich chętnych podczas konferencji prasowej Szwajcara), ale trzeba się chyba powoli przyzwyczajać do myśli, że takie smutne chwile, gdy Federer mówi o swoich błędach i zasługach rywala, a nie własnych przewagach, będą się zdarzały coraz częściej i to wcale nie dlatego, że – jak piszą złośliwe angielskie tabloidy – ojciec czwórki dzieci nie może grać dobrze w tenisa.