Mirosław Żukowski z Paryża
Trudno w to uwierzyć, ale doczekaliśmy w Paryżu finału, w którym Nadal nie był faworytem. „Nie pamiętam już, kiedy Rafael ostatni raz wygrał z Djokoviciem. Wolelibyśmy mieć innego rywala. Aby zwyciężyć, musiałby zagrać co najmniej tak samo dobrze jak z Andym Murayem w półfinale. To był jeden z jego najlepszych meczów we wszystkich paryskich turniejach" – mówił wujek i trener Hiszpana Toni Nadal.
Ten sceptycyzm wydawał się uzasadniony po wiośnie na kortach ziemnych, jakiej w karierze Nadala jeszcze nie było – porażki w Monte Carlo, Barcelonie i Rzymie (w finale z Djokoviciem) i jedyne zwycięstwo w Madrycie.
Nic dziwnego, że faworytem przed finałem wydawał się Serb, który walczył o pierwszy triumf w Paryżu, pozostałe wielkoszlemowe turnieje wygrywał. Nadal miał swoją satysfakcję już po pierwszych gemach finału – paryska publiczność, która dotychczas ośmiokrotnego zwycięzcę raczej szanowała niż wspierała, wreszcie stanęła za nim murem. Może dlatego, że nie grał z jej ulubieńcem Rogerem Federerem. „Nadal wali w bęben, Federer gra na fortepianie, a Djoković jest gdzieś pośrodku" – tak różnicę między asami tenisa na łamach „L'Equipe" wyjaśnił Ion Tiriac, kiedyś zawodowy gracz, a dziś podobno najbogatszy Rumun (od lat to samo miejsce na centralnym korcie w Paryżu).
Lider światowego tenisa jednak jeszcze raz pokazał, że Roland Garros to jego ziemia i zarówno widzowie, jak i Djoković muszą się z tym pogodzić. Ten ostatni pogodził się do tego stopnia, że przy meczbolu popełnił podwójny błąd serwisowy.