Mirosław Żukowski z Paryża
Po tym co zobaczyliśmy w finale Roland Garros (Nadal pokonał Novaka Djokovicia 3:6, 7:5, 6:2, 6:4) jedno jest pewne: informacje o zmierzchu Hiszpana były przesadzone i przedwczesne. Nadal z każdym gemem grał coraz lepiej, to Djoković gasł, jakby ktoś odcinał mu tlen, popełniał coraz więcej błędów, rozpaczliwie patrzył w stronę swojego klanu na trybunach, a Nadal w pełnym słońcu, które tak kocha, pokazał, że kort centralny w Paryżu to jest wciąż jego ulubione pole bitwy. Przegrał tu tylko jeden mecz we wszystkich występach w turnieju (wygrał 66). Djoković miał prawo wierzyć, że w tym roku szansa jest większa niż zwykle, ale były to pozory, bo wielka forma Nadala z półfinału z Andym Murrayem miała swój dalszy ciąg.
„Zacząłem bardzo dobrze, w drugim secie ze stanu 2:4 doprowadziłem do 4:4, ale potem przegrałem kluczowego gema przy stanie 5:6, nie doprowadziłem do tie-breaka i moja dobra gra się skończyła. W czwartym secie czułem się znów trochę lepiej, ale najważniejsze punkty zdobywał Rafa. Dorównanie mu na tym korcie nie jest niemożliwe, ale bardzo trudne. Mnie się znowu nie udało" - stwierdził Djoković.
O publiczności Serb mówił tylko dobrze, choć nie musiał, bo gdy serwował meczbola, przy drugiej piłce okrzyk z trybun wyraźnie mu przeszkodził i być może miał wpływ na to, co stało się za chwilę, czyli podwójny błąd serwisowy. Przy kolejnym pytaniu na ten temat Djoković był bardzo stanowczy: „Nie mówmy już o publiczności. Dziękuję". Ciekawe, co myśli naprawdę. Kibice jakby mieli wyrzuty sumienia, bo gdy po meczu stał na podium ze swoim trofeum pocieszenia, urządzili mu długą owację.
Doceniając wysiłek i klasę obu graczy, trudno jednak stwierdzić, że był to finał, który przejdzie do historii z uwagi na poziom i dramaturgię. Od takich aktorów mieliśmy prawo oczekiwać więcej. Hiszpan zrobił dobrze nie godząc się na propozycję, by turniej zmienił nazwę z Roland Garros na Nadal Garros. Za rok, gdy wygra dziesiąty raz, okazja będzie lepsza i miejmy nadzieję, że mecz też.