To była wiadomość dnia: rumuńska juniorska mistrzyni Roland Garros 2008 decyduje się na radykalne zmniejszenie biustu, by móc lepiej grać w tenisa. Dziewczyna zebrała od jednych pochwały za odwagę i determinację, od innych trochę inwektyw za brak rozsądku (co natura dała, zmieniać nie należy...) i narzekań, że to zły przykład. Promowanie niebezpiecznej sportowej mody.
Byli tacy, których zajmowało tylko porównywanie i komentowanie fotografii przed i po. Dla samej tenisistki to był czas niepewności: kilkumiesięcznej przerwy od tenisa, rehabilitacji i powrotu do treningów. Po paru miesiącach o sprawie jakby zapomniano.
Honorowe obywatelstwo
Simona miała prawo wierzyć, że sportowa przyszłość będzie dobra. Choć wychowana na obrzeżach wielkiego tenisa, pracowała dużo, pięła się w górę rankingów. Walczyła jak każda: małe turnieje ITF w Mińsku, Trnavie i Opolu, kwalifikacje większych turniejów WTA po świecie, wreszcie awans do pierwszej setki rankingu w 2010 roku, do pierwszej pięćdziesiątki rok później. Potem przyszło przyspieszenie, którego efekty widzimy dziś w rankingu WTA: trzecie miejsce, przed Agnieszką Radwańską, za Sereną Williams i Na Li.
Jeszcze w 2013 roku, gdy kończyła sezon jako 11. na świecie i wygrała sześć turniejów, nie wszyscy byli przekonani, że jej dzielny tenis (agresywna gra z końcowej linii – tak go definiuje, inni dodają: szybkość, dobre oko, dobre ręce i talent taktyczny), obroni się na dłużej.
Obronił się znakomicie. W 2014 roku wygrała w Dausze, walczyła w finale w Madrycie, wreszcie postawiła się w Paryżu samej Marii Szarapowej, w finale, który znacznie poprawił opinie o kobiecym tenisie.